Wślizgnął się do sypialni najciszej, jak potrafił. Zmierzch dawno zapadł nad Seireitei, a badania naukowe pochłonęły go na tyle, że nie uległ pokusie powrotu do skromnego jednorodzinnego domu na obrzeżach ziem zamieszkanych przez bogów śmierci. Pośród mechanizmów, nakreślonych niedbałym charakterem pisma zapisków i zapachu chemikaliów tracił poczucie czasu. Gdy jednak otworzył drzwi, których zawiasy zaskrzypiały cicho, jego oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Natychmiast pożałował podjętej w odmętach laboratorium decyzji, a jego klatkę piersiową przeszyło nieprzyjemne ukłucie.
W tym domu znajdowało się wszystko, czego w życiu najbardziej pragnął. Był genialnym wynalazcą, potężnym wojownikiem i zimnokrwistym zabójcą, ale po przekroczeniu drzwi wejściowych, czuł, że wreszcie znalazł miejsce, które łączyło wszystkie te aspekty. A to niepozorne zawiniątko nakryte cienką kołdrą, spod którego wystawały końcówki długich czarnych włosów lśniących we wpadającym przez okno świetle księżyca, poruszyło jego sercem. Miał cichą nadzieję, że nie zbudził kobiety. Ostrożnie podszedł do materaca, usiadł na jego brzegu i nachylił się nad śpiącą sylwetką. Na bladej twarzy zauważył malujące się cienie pod oczami oznaczające zmęczenie, które pogłębiała czarna smuga rzucana przez długie rzęsy. Zastanawiał się, na ile miałaby mu za złe, gdyby położył się w roboczym stroju boga śmierci, nie wziąwszy uprzednio prysznica. Długotrwałe badania odebrały mu wszelkie siły, ale wolał nie obudzić się i zobaczyć jej uroczą twarz zmarszczoną z tytułu smrodu odczynników.
Westchnął cierpiętniczo. Wyuczonym ruchem odgarnął kosmyk zabłąkanych czarnych włosów za ucho i złożył krótki pocałunek na skroni.
Wciąż nie potrafił uwierzyć, że tak po prostu ją miał. Wydawało się to wszystko mało realistycznym snem, ale kiedy budził się codziennie u jej boku, kiedy pieścił jej atletyczne ciało, kiedy słyszał melodyjny głos, docierało do niego, że wyobraźnia tym razem nie bawiła się jego kosztem. Była czymś nieosiągalnym, czymś pożądanym przez tak wielu, ale to jego wybrała. Przyjaciółka z dzieciństwa, księżniczka arystokratycznego rodu, jego następczyni w strukturach 2. oddziału — mógł określić ją tak wieloma epitetami, ale w ostatecznym rozrachunku pozostawała jego ukochaną Kuchiki Yuudai.
— Kisuke? — przeciągły, wręcz koci pomruk wyrwał go z zamyślenia. Uśmiechnął się szelmowsko, gdy rozchyliła zaspane powieki i przetarła je wierzchem dłoni. Chwile później jej idealnie skrojone usta wykrzywił grymas niezadowolenia. — Znowu wróciłeś późno — zauważyła na wpół oskarżycielskim tonem.
— Mhm. Wybacz. Wezmę tylko prysznic i zaraz do ciebie przyjdę — stwierdził ugodowo.
— Tylko nie obudź Hyouki — ostrzegła. Uśmiechnął się niewinnie i krótko popieścił wargami jej blady policzek.
— Nie śmiałbym — obiecał.
Podziwiał tę kobietę za tak wiele rzeczy. Zauważał, że to uczucie nie zostało nieodwzajemnione, a partnera wielokrotnie udowadniała mu, że go wręcz adoruje, nawet jeżeli chodziło o zwykłe przekomarzanie po męczącym dniu pracy. Mimo że los postanowił im spłatać figla w postaci nieoczekiwanej ciąży, którą rodzina przyjęła z niechęcią, ale wstawiennictwo młodszego brata księżniczki sprawiło, że nawet pozwolono im razem zamieszkać, Yuudai nie postanowiła zrezygnować z niczego.
Wciąż pełniła reprezentacyjne obowiązki żeńskiej przedstawicielki rodu. Starszyzna nie zwolniła jej z obowiązku, chociaż jej związek z kapitanem 12. oddziału nie był tajemnicą. Wręcz przeciwnie — rodzina podeszła zatrważająco pojednawczo do drażliwej sprawy. Instynkt podpowiadał Uraharze, że paluchy maczała w tym ich najlepsza przyjaciółka, związana z Kuchikimi dyplomatycznymi układami.
Mimo zagrożenia ciąży, aż do bolesnego porodu służyła w siłach specjalnych, wzorowo wypełniając obowiązki. Oczywiście, Yoruichi miała na tyle oleju w głowie, żeby nie narażać podwładnej w stanie błogosławionym na nadmierny wysiłek, ale Yuudai z determinacją i oddaniem zakładała każdego ranka mundur boga śmierci, po czym siadała w biurze w kwaterach oddziału nad piętrzącą się stertą dokumentów. Kisuke niejednokrotnie urywał się wtedy z pracy, by zapytać partnerki, czy czegoś przypadkiem nie potrzebowała, a w ostatecznym rozrachunku przesiadywał w gabinecie tak długo, że jego porucznik musiał interweniować. Urahara robił wtedy smutna minę i próbował grać mu na uczuciach, ale pozostawał niezłomny.
CZYTASZ
Ambiwalencja dusz: Bez żalu [Bleach]
Fanfiction"Syn wygnańców". "Geniusz nowego pokolenia". Jak jego ojciec. "Osierocony dziedzic najważniejszego rodu szlacheckiego w Społeczności Dusz". Jak jego matka. Od dzieciństwa prześladowały go w koszmary, w których rozpaczliwie próbował dogonić nieuchro...