29. MEGAN

221 36 16
                                    

Bez względu na to, ile czasu poświęciłabym na rozkładanie na części pierwsze pamiętnej sytuacji dotyczącej rozmowy Torisa z Valegorem, którą nieudolnie próbowałam podsłuchać, coś wciąż nie dawało mi spokoju. Od kilku pokaźnych dni głowiłam się nad znalezieniem logicznego wytłumaczenia, skąd Urtaro wiedział, że stałam pod ścianą gabinetu, naciągając uszy. Równie dobrze Deisano mogła otworzyć po prostu przejście, kiedy akuratnie przechodziłam obok. Ot, zwykły, kompletnie niegroźny zbieg okoliczności.

Jednak Urtaro doskonale wiedział, co robiłam na korytarzu. Wiedział, że nie przechodziłam, przypadkiem mijając gabinet, kiedy przejście ukazało wnętrze, lecz usiłowałam wyłapać każde słowo. Przesunęłam nieświadomie palcami po dolnej wardze, przygryzając ją po chwili. Byłam tak mocno zajęta własnymi przemyśleniami, że nie zwróciłam uwagi, jak bardzo zdołałam rozgrzebać posiłek, przy jakim siedziałam z Vurtią. Co więcej, nawet jej nie słuchałam, co niestety nie uszło uwadze przyjaciółki.

- Meg?

- Taaa...?

- Wiesz, że to powinno trafiać do ust? – Zerknęłam na towarzyszkę zasiadającą przy moim stoliku, dopiero po chwili rozumiejąc, co miała na myśli. Posiłek. Przyszłyśmy coś przekąsić, a w zasadzie dałam się wyciągnąć do mesy. – Dobra, dość. Co się dzieje?

- Nic – odparłam, zastanawiając się czy ona jest również zamieszana w całą tę dziwną sytuację. – Jakoś tak po prostu chyba nie jestem głodna.

Vurtia zrobiła pełną zrozumienia, ale również współczucia minę. Nie, nie potrafiłam uwierzyć, że cały otaczający mnie świat to jedno wielkie przedstawienie zorganizowane przez Urtaro. Choć z drugiej strony gotowy był zaplanować co do joty każdy punkt dnia dzięki pomocy swojej wybitnej asystentki.

- Słyszałam, że podobno jedne ciężarne są wiecznie głodne, podczas gdy inne w ogóle nie czują potrzeby jedzenia – stwierdziła tym swoim lekko naiwnym głosikiem.

- To ja chyba należę teraz do tych drugich – westchnęłam. Posłałam przyjaciółce pełne przeprosin spojrzenie, kajając się celowo przed nią odrobinę. – Pogniewasz się, jeśli wrócę do siebie?

- Źle się czujesz?

Pełen troski głos ujął do żywego. Ona realnie martwiła się moim samopoczuciem, podczas gdy naprawdę pragnęłam wierzyć, że nie jest to tylko pokazowe zachowanie. Szczerze polubiłam Vurtię, zaś ciosem prosto w serce okazałoby się odkrycie, że cały ten miniony czas spędzała ze mną tylko po to, aby mój partner zaspokoił nieopisaną potrzebę maniakalnej kontroli.

- Nie, ale chyba się zdrzemnę. Ostatnio notorycznie bym spała.

- Ciąża – mruknęła, jakbym wcale nie była świadoma, że noszę pod sercem dziecko. – Jeśli chcesz, mogę cię odprowadzić.

Zerknęłam celowo na napełniony talerz przyjaciółki, samą mimiką chcąc dać jej do zrozumienia, że wcale nie musi zmieniać planów. Fakt, że ja nie byłam zainteresowana spałaszowaniem kolejnego bliżej nieznanego dania, wcale nie oznaczał, że Vurtia również nie czuje głodu.

- Poradzę sobie – zapewniłam, ujmując wdzięcznie jej dłoń. Próbując wzmocnić przekaz, posłałam najbardziej wdzięczny uśmiech, na jaki obecnie było mnie stać. – Drogę znam, więc się nie zgubię. Nic złego mi się nie stanie.

- Widzimy się potem?

Rozciągnęła usta w promiennym uśmiechu. Vurtia wciąż sprawiała wrażenie małego dziecka, kiedy tylko zrzucała całą woalkę konwenansów. Była zabawna, otwarta, a przede wszystkim posiadała w sobie tę nutę pozytywnego nastawienia, jakiego od dawna mi brakowało u innych. Realnie bałam się, że to wszystko mogłoby się okazać kłamstwem. Matrixem otaczającym mnie na życzenie Urtaro z każdej strony, z którego nie sposób się wybudzić. Mimo to odwzajemniłam gest, wstając od stołu.

Sięgając gwiazd. Dathmara. TOM III [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz