Wiedziałem doskonale, co stanie się po zejściu z Tadmora na powierzchnię Lemyrthii. Nie pierwszy raz brałem udział w katastrofie intergalaktycznej, przez co mogłem śmiało szczycić się pośród obecnych swoim doświadczeniem. Tylko po co? Moje doświadczenie w tej kwestii w rzeczywistości guzik wnosiło. Po prostu znałem procedury lepiej od innych, tyle. Dlatego też zszedłem z Tadmora bez ociągania się, mając przy swym boku Deshaya. Wolałem stukrotnie bardziej zejść na stały ląd z inną osobą, jednak podejrzewałem, że potrzebuje ona czasu. Poza tym miała przejść procedury, natomiast mnie oraz Deshaya czekały jeszcze inne obowiązki związane z piastowanymi przez nas stanowiskami. Choć on miał jeszcze kilka dni do wykorzystania tylko dla siebie.
- Twoja Dath nie schodzi z nami? – zapytał mężczyzna, celowo usiłując mi dokopać. Wiedział, że stosunki z kobietą są skomplikowane, zwłaszcza iż mimo wspólnego przelotu nie dysponowaliśmy zbytnio czasem, ażeby porozmawiać. – Sądziłem, że do tej pory już przekonasz ją do siebie.
- Mam priorytety – odparłem, dokładając starań, aby brzmieć obojętnie. – Ty zresztą też niedługo będziesz miał, więc lepiej korzystaj z ostatnich chwil wolności.
- Nie mam zostać niewolnikiem tylko ochroniarzem, gdybyś zapomniał – sprostował, trafiając w sedno.
- Chodź lepiej się zarejestrować – zmieniłem temat.
Nie chciałem słuchać o mnie i Dathmarze, szczególnie że póki co tak naprawdę nie było o czym. Podeszliśmy w milczeniu do Soyra, który od lat pracował w porcie. Dziś otrzymał zadanie rejestracji ocalałych pracowników Lemury. On i niejaka Lorayenne, której niestety nie kojarzyłem. Domyśliłem się, że pracuje przy niewielkiej grupce paręnaście metrów dalej.
- Ner, stary draniu. – Soyr poklepał mnie po ramieniu na powitanie. – Ty naprawdę masz więcej szczęścia niż rozumu albo jesteś aż takim pechowcem. Który to już raz tachasz dupsko do domu statkiem ratunkowym?
- Statkiem Torisa po raz pierwszy – wyszczerzyłem zęby, odciskając palec na podsuniętym przez Soyra monitorku. – Deshay, kliknij się.
- Ty to masz, kurwa, pieprzonego farta. – Soyr podsunął monitorek kompanowi, skupiając jednak uwagę na mnie. – Nie dość, że roztrzaskaliście w drobny mak klejnot lemyrthiańskiej floty, to jeszcze sam legendarny Toris wam dupy uratował.
- Ma się ten urok – zażartowałem, robiąc miejsce innym. – Masz coś dla mnie?
- Taaa... polecenie odpoczynku i kontrolę w punkcie medycznym – poinstruował.
- Myślisz, że Tadmor nie posiada punktu medycznego?
- Punktem medycznym bym tego nie nazwał – włączył się Deshay. – Oni tam mają całe pieprzone skrzydło łącznie z kapsułą regeneracyjną.
- No, no – cmoknął Soyr. – Podróż takim cackiem to prawdziwe marzenie.
- Żebyś wiedział.
- Ale panny nadal sobie nie znalazłeś? – podpytał Soyr, wkraczając tym samym na grząski teren.
Zmrużyłem oczy, posyłając mu spojrzenie mówiące nie twój interes, kiedy Deshay szturchnął mnie ramieniem, lekkim kiwnięciem głowy wskazując odpowiedni kierunek. Odwróciłem głowę, dostrzegając wpatrzoną we mnie jasnofioletowymi oczami Dathmarę, a nieoczekiwane ciepło rozlało się w moim wnętrzu. Rozchyliła usta, rumieniąc się odrobinę, co dostrzegłem nawet z takiej odległości. W końcu doskonały wzrok zobowiązywał. Podejrzewałem, że poczuła się przyłapana na gorącym uczynku niczym dzieciak podkradający ciasteczka z kuchennego blatu, więc chcąc ją nieco rozluźnić, uśmiechnąłem się i pomachałem do niej.
CZYTASZ
Sięgając gwiazd. Dathmara. TOM III [ZAKOŃCZONE]
Chick-LitNiestety nie wszystkie historie są szczęśliwe, podobnie jak nie wszystkie pary łączy prawdziwe, głębokie uczucie. Dathmara na własnej skórze przekonała się, że bycie w związku wcale nie równa się prawdziwej miłości. Chcąc uciec od partnera sadysty...