5. CLAUDIA

290 38 32
                                    

Wprost nie potrafiłam uwierzyć, że mój ślub zamienił się w jakieś tragiczne przedstawienie, a ja w dłoniach dzierżyłam wiadro wypełnione zawartością żołądka. Gdy torsje wstrząsające ciałem dobiegły końca, ledwie powstrzymywałam cisnące się do oczu łzy. Najpiękniejszy dzień mojego życia okazał się klęską, a ja zdałam sobie sprawę, że jakimś cudem kobieta ze snów, matka chłopca imieniem Reythan, naprawdę rzucała cień na moje życie. Nie wiedziałam tylko dlaczego, skoro twierdziła, że to nie ja jestem jej celem tylko jakiś wykonawca. Bóg albo bogini, albo wszyscy naraz raczyli wiedzieć, kim był winowajca, czym sobie zawinił, a także dlaczego to ja miałam ponosić konsekwencje jego czynów.

- Lepiej ci, skarbie?

Głos Valegora przebił się przez kłębiące się w głowie pytania. Odetchnęłam głęboko i powoli, zaciągając się krystalicznym powietrzem panującym na Lemyrthii, po czym skinęłam głową. Reya przejęła ode mnie pojemnik, oddalając się na moment. Wolałam nie wiedzieć, co zamierzała zrobić z zawartością, chociaż czułam niewysłowioną wdzięczność. Już drugi raz w przeciągu ledwie dwóch dni siostry Valegora doglądały mnie chyba w najbardziej krępującej sytuacji. Tymczasem Bienetis podała mi kawałek tkaniny i pucharek z wodą. Przepłukałam usta, przecierając wcześniej twarz.

- Dasz radę wrócić na biesiadę, prawda? – zapytała z troską przejęta Neti.

- Jeśli nie czujesz się na siłach, kotku, zostaniemy w pałacu – dodał Valegor, sunąc nieskrępowaną dłonią po moim swobodnym ramieniu, masując je łagodnie.

- Nie – odparłam zdecydowanie, spoglądając na niego niemal błagalnie. – To nasze wesele.

- Wiem, kochanie. – Ułożyłam głowę na ramieniu mężczyzny, kiedy opuszkiem palców przesunął po moim policzku. Jego głos brzmiał kojąco, nawet jeżeli nie był w stanie rozwiązać patowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Okazało się bowiem, że jakimś cudem Dathmara jest związana z mężczyzną, dla którego zdaniem jego matki stanowiłam partię idealną, a pewność własnych podejrzeń zyskałam, gdy wypowiedział imię brata, jakiego zdołałam poznać osobiście, kiedy... - Clauduś, kotku? Podać ci pojemnik?

- Co? – Spojrzałam mętnym wzrokiem na Valegora. Widząc wymalowaną na jego obliczu troskę, odrobinę otrzeźwiałam. – Nie, nie trzeba.

- Jest w solidnym szoku – zauważyła Neti, cały czas gładząc mnie po plecach.

Fakt, byłam w szoku, ale nie tyle stanem Dathmary, choć ten także wprawiał w osłupienie, co własnych odkryć. Przed momentem dosłownie mnie zamroczyło, kiedy uświadomiłam sobie wysoko prawdopodobny scenariusz. Reythan miał się żenić, a przecież kobieta ze snu wyraźnie dała do zrozumienia, kogo widziała w roli swoich synowych. Bez względu na chęci i możliwości, musiałam pojawić się na tym ślubie, aby na własne oczy przekonać się czy miałam rację. Jeśli tak, istniała szansa na odzyskanie siostry. Zacisnęłam usta, niemalże boleśnie ściskając szczękę na myśl, że Laila mogła zostać potraktowana w podobny sposób do świeżo upieczonej przyjaciółki, której swoją drogą także nie mogłam pozostawić bez pomocy oraz wsparcia.

- Gdzie jest Dathmara? – zapytałam.

- Została na zewnątrz – poinformowała powracająca Reya. – Jeśli chcesz, mogę ją zawołać.

- Nie, nie trzeba. Później się z nią rozmówię – odparłam.

W rzeczywistości musiałam porozmawiać z Dathmarą w cztery oczy. Nie chciałam wciągać Valegora we własne problemy, jakich po prawdzie nie potrafiłam nawet ogarnąć rozumem. Pewna byłam natomiast, że gdy tylko prawda wypłynie na jaw, mąż albo zakaże mi się mieszać w całą tę pogmatwaną sytuację, albo zajmie miejsce w pierwszym rzędzie, torując mi drogę. Miałam tylko szczerą nadzieję, że nie wmiesza w to wszystko swoich niezrównoważonych przyjaciół z Lemury bądź co gorsza, braci. Nie chciałam ofiar, nie pośród bliskich mi osób, a za takich już zdążyłam uznać jego rodzinę.

Sięgając gwiazd. Dathmara. TOM III [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz