Rozdział 8. Zostawić przeszłość za sobą.

25 7 6
                                    

OD POWROTU NA SARDYNIĘ MINĘŁY CZTERY DNI.

W poniedziałkowy poranek Martę obudziły hałasy i śmiechy dochodzące z dołu. Spojrzała z nostalgią w okno. Na dworze panowała porządna zawierucha. Westchnęła ze smutkiem. Pogoda odzwierciedlała jej nastrój.

17 lipca, poniedziałek.

Dzisiaj mijają dwa lata od śmierci mojego ukochanego Mirozisa Areto. Teraz jadę do jego rodziny, chcę im powiedzieć, jak bardzo mi na nim zależało i przeprosić, że nie było mnie na pogrzebie. Mirozis był zawsze taki radosny, zawsze pełen chęci życia. Potrafił mnie rozweselić i pocieszyć, gdy pokłóciłam się z rodzicami. Inna sprawa, mam moc wody. Mam nadzieję, że teraz mój ojciec okaże się w porządku.

Dzisiaj chcę pojechać do rodziców Mirozisa i na jego grób.

Zamknęła pamiętnik, wrzuciła go do torby przy biurku. Szybko się ubrała i zeszła na dół. W salonie zastała mamę z siostrami grającymi w Rablo, grę planszową, która ostatnio zdobywała popularność na różnych planetach. Gra polegała na zdobyciu zamku przeciwnika, poruszając się sześcioma pionkami. Marta była w to całkiem niezła.

— Cześć, Marta — zawołała Eliza z szerokim uśmiechem na twarzy. — Zrobił się z ciebie niezły śpioch.

— Chcesz z nami zagrać? — zapytała mama.

— Nie, jestem głodna — odpowiedziała Marta.

Pospiesznie zjadła śniadanie, narzuciła na siebie ciepły płaszcz i wysokie buty o grubej podeszwie. Po cichu wyszła z domu, zamykając drzwi. Jako Sardynianka była przystosowana do takiej pogody. Kilkanaście minut później była już na przystanku. Miała szczęście, że zdążyła, bo gdyby przyszła kilka minut później, nie zdążyłaby. Podjechał autobus linii 13. Marta wsiadła do niego wraz z innymi pasażerami. Od kierowcy kupiła bilet do Milesłowca. Miasto znajdowało się dobre 10 tysięcy kilometrów od Sanset Valy. Czekała ją jazda trwająca dobre cztery godziny. Autobus jechał, ponieważ w taką pogodę pojazdy nie kursowały w powietrzu. W gruncie rzeczy pojazdy nie były zbyt dobrze dostosowane do tak złych warunków atmosferycznych. Marta znalazła sobie miejsce na tylnym siedzeniu. Zamknęła oczy. Z plecaka wyjęła słuchawki i włożyła je do uszu. Po chwili słyszała tylko spokojne, poważne tony. Lubiła tę muzykę. Odprężała ją. Nie pozwalała myśleć. Tym razem jednak dziewczyna pogrążyła się we wspomnieniach.

●●●

Na Mikulis wstawał kolejny słoneczny dzień. W jednym z większych domów dziecka na planecie, od szóstej rano trójka dziewcząt miała dyżur przy przygotowywaniu śniadania. Wśród nich była pewna ciemnoskóra dziewczyna z długim warkoczem i bardzo ciemnoszarymi oczami, które przypominały gwiazdy. Razem z koleżankami szła korytarzem w stronę zachodniego skrzydła, w którym mieściła się kuchnia. Przeszły przez drzwi i znalazły się w ciemnej, małej kuchni. Tam, jak zawsze, czekała na nich wysoka, kanciasta kobieta w czepku, spod którego wystawały długie, cienkie siwe włosy.

— Witajcie, moje drogie — powiedziała łagodnie i ciepło. — Wiecie, co robić.

Laura spojrzała ukradkiem na kobietę i dostrzegła jej pogodne, radosne spojrzenie. Kobieta miała już dobre siedemdziesiąt lat na karku. Zgarbione plecy. Ubranie wisiało na niej. Była po prostu bardzo szczupła. Delikatna.

Laura stanęła na końcu kolejki do umywalki. Po kilku minutach kroiła już kromki chleba i wykładała je na pięć dużych koszyków. Przekrajała je na pół i smarowała masłem.

— Laura, jak skończysz, to porozlewaj kakao i zupę mleczną — poprosiła pani Kramellisch.

Laura położyła ostatnią kromkę do koszyka. Po chwili kucharka machnęła ręką i wszystko zniknęło. Dziewczyna zawsze zachwycała się tymi sztuczkami. Zresztą wszystkie dzieciaki ekscytowały się, kiedy któryś z opiekunów używał magii. Gorzej, kiedy używano magii do karania. Dziewczyna nadal wzdrygała się na wspomnienie, kiedy została ukarana i zawisła na tydzień z wieży do góry nogami. A to tylko dlatego, że przygarnęła zabłąkanego kotka. Nie wiedziała, co się stało z tym kotkiem.

Czarodziejskie przygody księga 1. Adeptki Magii. (ZAKOŃCZONE).Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz