Rozdział 26. Magia w praktyce. (część 2.)

21 6 3
                                    

●●●

Sardynia.

Burza śnieżna znowu panowała na północnej półkuli. Pan Trubines i kilku innych czarodziejów i czarodziejek eskortowało transport leków do szpitala Corwen Hirgs położonym w mieście Weithen City. Czarodziej strażnik znał to miasto z opowieści, a teraz sam miał się przekonać o pięknie architektury.

Jechali potężnym, czterokołowcem już dobry tydzień. Im zbliżali się bardziej do północnej strony planety, tym coraz bardziej pogarszała się pogoda i stawało się coraz zimniej. Czarownica lodu i śniegu imieniem Krea i czarodziej imieniem Theo władającym arktycznym powietrzem stali w swoich magicznych formach na górnej części lotostrosu, która przypominała osłoniętą kopułę. Przez otwory w osłonie rzucali czary ochronne, by otoczyć polem ochronnym pojazd i odgonić złą pogodę. Sylwester wyczuwał zarówno czarną jak i białą magię i zdawał sobie sprawę ile wysiłku obydwoje wkładają w swoją pracę. Nie znał tej dwójki zbyt dobrze. Rzadko współpracowali, ale ostatnio szef wydziału transportu poprosiła o eskortę do kilku najbliższych przejazdów. Okazało się bowiem, że pojazdy znikały lub zostawały okradzione z drogocennych dóbr.

Jak na razie oprócz złej pogody, droga przebiegała bez większych zakłóceń. Zostały im jeszcze dwa dni dotrą do miasta.

— Czas na odpoczynek! — zarządził pan Trubines.

Rozkazał kierowcy aby skręcił w boczna uliczkę, która prowadziła w głąb lasu. Przygotował się do tej wyprawy. Jak zawsze miał w zwyczaju. Za kilka kilometrów powinien znajdował się domek letniskowy, w którym będą mogli się zatrzymać. W kilkunastu wyznaczonych miejscach na planecie w drodze do miast wybudowano takie miejsca aby podróżny mogli się zatrzymać wedle potrzeby. Nie wszystkich jednak było na to stać. I większość spędzała noce w jaskiniach lub w magicznych osłonach (jeśli ktoś dysponował magią).

Wiatr uderzał w pojazd, kiedy kierowca wykonał manewr. Lotostros podskakiwał na nierównościach. Po jakiś dziesięciu metrach dotarli na miejsce. Pan Trubines wysiadł z pojazdu i wraz z pozostałymi kompanami spojrzeli w ciemność lasu. Wiatr przycichł zatrzymywany i rozpraszany przez liczne rosnące drzewa. Po chwili mrok rozproszyły latające, kolorowe świetliki.

— I gdzie jest nasz postój? — zapytał starszy, pulchny kierowca patrząc z wyrzutem na czarodzieja.

— W górze — oświadczył pewnie pan Trubines. Wskazał palcem na drzewa.

Często nie chcąc ingerować w naturę, budowano małe domki na drzewach lub wydrążano dziuple w drzewach, magicznie dopasowując do wielkości człowieka.

Cała grupka wzdrygnęła się, kiedy gdzieś z przodu rozległo się wycie wilków, stukanie i szelesty. Noce zwierzęta budziły się do życia.

— Zabierzcie swój prowiant — polecił pan Trubines. — i zejdźcie niżej. Tam powinno znajdować się ognisko. Rozpalcie je i przygotujcie jedzenie. Ja w tym czasie zamaskuje nasz pojazd.

Skupił się na swojej magii. Natychmiast poczuł w palcach mrowienie, a dłonie zaświeciły się jasnozielonym kolorem. Wystrzelił strumienie energii w ziemie, okręcając się dokoła własnej osi. Powstały strugi magii, które złączyły się w jeden punkt o ostrym czubku. Magia powędrowała po ziemi i tu stykając się w jednym punkcie. Potężna energia buzowała i wybuchła zamykając Sylwestra w magicznej kuli unoszącej się nad ziemią.

Kilka minut później stał w swoim magicznym stroju. Wyciągnął dłonie w stronę lotostrosu i uwolnił magię.

O lesie, o lesie,

Zamaskuj, ukryj przed wścibskimi oczami,

Owiń pnączami, okryj liśćmi,

Czarodziejskie przygody księga 1. Adeptki Magii. (ZAKOŃCZONE).Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz