O mojej desperacji

159 17 18
                                    

Wyjechaliśmy z Warszawy następnego dnia. Bardzo szybko okazało się, że Tadek ma wielu znajomych w różnych zakątkach Polski. Zaczęło się od Poznania, gdzie byliśmy ponad trzy tygodnie u typa, który wyraźnie zażywał jakieś substancje wyskokowe, bo zdawał się być na wiecznym haju, ale był przynajmniej nieszkodliwy. Chciałem znaleźć sobie jakąś dorywczą pracę, ale nie udało mi się. Nikt nie chciał zatrudniać mnie, wiedząc, że nie planuję zostać na długo w mieście. Do tego musiałbym znaleźć pracodawcę, który zdecydowałby się zatrudnić mnie bez okazania żadnych dokumentów (wiem, że byliśmy daleko, ale bałem się tego robić). Żyłem przez jakiś czas z tego, co dali mi rodzice, gdy dowiedzieli się, że znów wyjeżdżam. Nie byli zadowoleni, ale zdziwieni też nie. Tadek natomiast potrafił zorganizować sobie pieniądze w zaskakująco szybkim tempie (wolałem nie wnikać w jego metody zarabiania, choć domyślałem się co robi).

Potem mój przyjaciel zapragnął zobaczyć morze, dlatego odwiedziliśmy jego innego kolegę w Kołobrzegu. Kolega z wybrzeża był niezwykle życzliwy, nawet rzekłbym, że aż za bardzo w stosunku do mojej osoby. Zatrzymaliśmy się u niego dosłownie na kilka dni, pod koniec pobytu tam wręcz błagałem Tadka, by nas od niego zabrał. Facet wyraźnie potrzebował trochę czułości i kleił się do mnie przy każdej możliwej okazji. Mój przyjaciel, gdy tylko to zauważył, poinformował swojego znajomego o tym, jak on to ujął, że "Arek ma już kandydata na męża i nie potrzeba mu drugiego", ale chyba nie dotarło, bo nie zmienił swojego zachowania i był nachalny do tego stopnia, że bałem się w nocy spać.

I właśnie tak znaleźliśmy się pod koniec stycznia w Toruniu, gdzie zostaliśmy najdłużej. Tam akurat całkiem mi się podobało. Znajomy Tadka, Artur, był naprawdę w porządku. Do tego był pół roku po ślubie ze swoją uroczą żoną, z którą od razu złapałem dobry kontakt. To właśnie dla niej przeprowadził się do miasta. Aż dziwiłem się, gdzie mój przyjaciel poznał takich porządnych ludzi. Okazało się, że to kumpel ze szkoły. Jedyny, z jakim Tadzio zdołał utrzymać kontakt. Nawet o pracę nie było trudno. Teść Artura miał kilka myjni samochodowych, nie była to wymarzona praca, ale przynajmniej była i nie wymagała zawierania żadnych umów.

Przez ten cały czas dzwoniłem do domu raz na dwa dni. Z każdym kolejnym telefonem miałem nadzieję, że dowiem się czegokolwiek o Robercie, ale pani Mrozowska uparcie milczała. Aż nie chciało mi się wierzyć, że jego stan się do tego czasu nie wyklarował. Próbowałem też namówić Maćka do tego, by jako pracownik szpitala się zorientował w temacie, ale niewiele mógł zrobić. Jakoś w połowie lutego, gdy dzwoniłem do domu, mama znów mnie poinformowała:

- Nadal cisza, nikt się nie odzywał.

Westchnąłem tylko. Nie byłem zdziwiony.

- Dzwonię dzisiaj do Mrozowskiej osobiście- zdecydowałem.

- Jesteś pewien, że...

- Jestem-przerwałem jej.- Nie wierzę, że przez ponad miesiąc stan Roberta nie uległ zmianie.

- Rób jak uważasz.

Gdy tylko się rozłączyłem, wyjąłem kartkę z numerem do Mrozowskich, który nosiłem w portfelu. Nie wiedziałem, kto odbierze. Najwyżej jak usłyszę ojca Roberta, to się rozłączę. Wykręciłem numer.

- Halo?- odezwał się głos pani Mrozowskiej.

- Dzień dobry, to ja Arek.

Cisza. Nie odłożyła słuchawki, ale nic nie powiedziała.

- Dlaczego pani się nie odzywa? Doskonale pani wie, że czekam od stycznia na telefon od pani jak na zbawienie- powiedziałem z wyrzutem.

- Przepraszam cię, nie chciałam, by tak wyszło. Sytuacja faktycznie się zmieniła, ale jest na tyle kłopotliwa, że...

Właściwy Wybór// operacja hiacyntOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz