Rozdział 30

155 30 29
                                    

Majka

W samochodzie panował chaos.

– Nic ci nie jest? Zrobił ci coś? – pytałam Szymona, przyglądając mu się i w ogóle nie zwracając uwagi na drogę. Chciałam się upewnić, że ten parszywiec niczego mu nie uszkodził, bo wolałabym nie musieć się z nim żegnać. Lubiłam go sprawnego.

– Patrz, gdzie jedziesz! – krzyczał Hajduk, trzymając się za drzwi, gdy kolejny raz przejechałam niebezpiecznie blisko innego samochodu.

– Nie zgub go! – wrzeszczała z tylnego siedzenia Gawron, ale na nią nikt akurat nie zwracał uwagi. – Ta akcja to była porażka, nie wiem, po co się w ogóle na to wszystko zgadzałam.

Marudziła, a ja wciąż ją ignorowałam, bo byłam zajęta oglądaniem mojego młodszego aspiranta.

– Myślałam, że cię porwał.

– Bałaś się o mnie?

– Nie bądź śmieszny. Po prostu nie lubię, jak zabiera mi się coś, co jest moje.

– Po prostu przyznaj, że się o mnie martwiłaś.

– Możecie przestać?! Majka, do cholery, skup się na drodze, bo zaraz nam ucieknie! – Katarzyna najwyraźniej była już na granicy wytrzymałości. Szarpała za fotel kierowcy i ręką pokazywała coś za przednią szybą.

– Jeszcze raz uderz w fotel, a wysadzę cię na najbliższym skrzyżowaniu! – warknęłam, posyłając jej we wstecznym lusterku mordercze spojrzenie. Odpowiedziała tym samym, ale grzecznie wycofała się w głąb samochodu. Skupiłam się na jeździe, ignorując już całkiem moich pasażerów. Silnik porsche wył, gdy przedzieraliśmy się przez miasto. Na szczęście o tej porze po ulicach nie kręciło się już wielu ludzi, więc przejazd był względnie sprawny, co znacząco ułatwiało sprawę. Łamałam przepisy jeden za drugim. Dobrze, że nie musiałam się martwić o mandaty, mając na tylnym siedzeniu panią komendant.

– Dokąd on jedzie? – zapytał Szymon, gdy wyjechaliśmy z miasta. Nieograniczony przeszkodami w postaci chodników, torów i skrzyżowań Chmielewski wcisnął gaz do dechy. Zrobiłam to samo, nie chcąc stracić go z oczu.

– Pewnie do swojej kryjówki – odpowiedziała Katarzyna nad wyraz elokwentnie. Nie skomentowałam tego, ale wywróciłam oczami. Doprawdy, nawet Sherlock Holmes by się nie domyślił.

Po parunastu minutach Jakub zjechał z głównej drogi w leśną. Zrobiłam to samo, ale podczas gdy jego samochód pojechał dalej, ja swój zatrzymałam. Tutaj nie mogłam rozwinąć dużych prędkości, porsche nie nadawało się do jazdy po wybojach.

Światła reflektorów zatrzymały się na ścianie drzew, a tańczące dookoła cienie nadawały temu miejscu złowieszczy wygląd. Podobało mi się to.

– Dalej nie jadę – zakomunikowałam, na co obydwoje spojrzeli na mnie zaskoczeni.

– Jak to? Nie chcesz go złapać? – zapytał Szymon.

– Chcę, ale nie kosztem samochodu.

– No, kurwa, nie wierzę – wykrzyknęła Katarzyna.

– Jak chcesz, możesz iść pieszo.

– A żebyś wiedziała, że pójdę! Rusz się!

Wysiadłam, żeby ją wypuścić. Przepchnęła się obok mnie, a potem potruchtała między drzewa, w ogóle nie zwracając uwagi na to, czy szliśmy za nią. Co zresztą uczyniliśmy.

– Naprawdę nie mogłaś za nim pojechać? – Szymon biegł równo obok mnie, oświetlając drogę latarką w telefonie.

– To drogi samochód.

Majka: Krew z krwi #1 / ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz