28. Pokuta.

157 7 28
                                    


Cześć, Skarby!

Ostatni rozdział... Czeka nas tylko już epilog...
Rozdział dla samej mnie był w jakimś stopniu trudny do napisania, podobnie jak epilog, który mam już napisany i wleci dziś. Chciałam zrobić to właśnie w ten sposób, dlatego też tak długo musieliście czekać... Nie będę przedłużać, więc cała notatka będzie zawarta właśnie na końcu epilogu ;)

Miłego, Iskierki <3

***

- Witajcie, dzieci. - jej wargi rozciągnęły się w uśmiech diablicy.

Matka. Stała przede mną kobieta, która miała czelność mianować się imieniem mojej biologicznej mamy.

Moje tętno osiągnęło limit. Zrobiło mi się tak słabo, że przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zdążyłam jedynie złapać się barku brata, by nie runąć na podłogę.

- Vincenzo! - Danielle zerwała się z krzesła, wydobywając z siebie krzyk, którym jak na zawołanie wystartował w moją stronę jeden z jej goryli.

Odbiłam się od ramienia Sama w tym samym momencie, gdy na swojej skórze poczułam dotyk opuszków palców tego typa.

- Dotknij mnie jeszcze raz, skurwysynie, a ci obiecuję, że już nie będziesz miał czym, czegokolwiek dotykać. - wysyczałam w jego stronę, wciąż ledwo stojąc na nogach, ale starając się nie pokazać słabości.

Twarz mężczyzny była pokerowa, ale miałam to w dupie. Poczułam ramiona Sama, które objęły mnie wokół talii i niosły w kierunku stołu, przy którym zasiadała ta szmata.

Nie była moją matką, a ja nie byłam jej córką. Była dla mnie nikim, a to że mnie urodziła nie dawało jej żadnej taryfy ulgowej, bym inaczej ją traktowała. Może i nas kochała, ale kochająca matka nie porzuca od tak swoich dzieci.

Gdyby postąpiła inaczej i chociaż o nas walczyła, mój stosunek do niej byłby odrobinę inny. Ale w okolicznościach, jakich się znajdowaliśmy - nie miałam do niej nawet pierdolonego szacunku.

Brat usadowił mnie na swoich kolanach, głaszcząc mi plecy, a ja nie przerywałam kontaktu wzrokowego z moim starszym klonem.

Poza tym, że wyglądała dosłownie tak jak ja, tyle że w odrobinę starszej wersji - nie łączyło nas nic.

- Wypierdalaj z mojego domu. - słowa, które padły z moich ust prosto w jej stronę nie były nawet przemyślane. I dobrze. Nie miałam zamiaru się z nią pierdolić.

Przez ułamek sekundy przez jej twarz przemknęło zaskoczenie, które szybko zamaskowała uznaniem.

- Wypieraj się mnie i rodziny, ale geny jak widać pozostawiliśmy dobre. Charakterek Donaire'ych został. - wystrzeliła do góry brew, posyłając w moją stronę bezczelny uśmiech.

W moich żyłach zapłonął gniew. Zacisnęłam pięści, a szczękę napięłam.

- Trzeba mieć tupet, by wpakować własne dzieci w takie gówno i nawet o nie nie walczyć, a kiedy już są odchowane na dorosłych ludzi, zjawiać się jak gdyby nigdy nic, jako kochająca mamusia. - sarknęłam, na co ta zacisnęła wargi. Wstałam z kolan brata, zaczynając podchodzić do brunetki. - Co? Zatkało? Czego się spodziewałaś? Że rzucimy ci się w ramiona? Nazywasz się stęsknioną, wzorową mamusią, bo pomimo że cię przy nas nie było to i tak o nas wiedziałaś, bo wolałaś wynająć szpiegów by ci zdawali relację nawet z tego, kiedy sraliśmy, zamiast po prostu przyjechać i zrobić cokolwiek? To nazywasz rodzicielstwem? A teraz czego oczekujesz? Widzimy cię pierwszy raz w życiu i to tylko dlatego, że naszych PRAWDZIWYCH rodziców zamordowano. Bądźmy szczere... Gdyby nie to zjawiłabyś się w naszym życiu, czy nadal żyłabyś w sielance mając świadomość, że zamiast czwórki dzieci musisz wychować tylko dwójkę, a na pozostała dwójkę możesz mieć wyjebane, prawda?

Come in Abyss. Abyss #1 || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz