Rozdział 4

940 24 0
                                    

Haiden

Przebudziłam się z okropnym bólem głowy, a światło, które padało na moją twarz, straszliwie mnie raziło. Nie otwierałam oczu, powoli przypominając sobie co zaszło poprzedniego wieczora. Nie potrafiłam uwierzyć, że mam tak dużego kaca po jednym kieliszku szampana, aż otworzyłam oczy i w przerażeniu odkryłam, że nie jestem u siebie w pokoju.

— Obudziła się pani. Mam na imię Mary i jestem gospodynią w domu pana Farnese. — Starsza kobieta uśmiechała się miło, podając mi szklankę wody, którą przyjęłam.

— Gdzie ja jestem? Co się stało?

— Pan Farnese wszystko pani wyjaśni, zaraz po niego pójdę.

Dopiero po chwili rozpoznałam to nazwisko. Farnese. Pieprzona rodzina makaroniarzy. Włoska rodzina, która wiele lat temu przeniosła się do Stanów, stając się jedną z potężniejszych w hierarchii mafii.

— Który jest szefem? — zapytałam od razu, wpijając powoli wodę.

— Pan Saverio, pójdę po niego, a pani niech się rozgości. Gdyby coś było potrzebne, zawsze może pani prosić o pomoc.

Mary wyszła, a ja natychmiast podniosłam się z łóżka i podeszłam do okna. Byłam na drugim piętrze — co stwierdziłam po wysokości, jaka oddzielała mnie od ziemi — a widok rozpościerał się na wzniesienia, a także ocean. Wtedy zrozumiałam, że jestem daleko od domu i nie wiedziałam, w którym miejscu dokładnie.

Skok z okna nie wchodził w grę, prędzej bym się zabiła, albo połamała niż stąd uciekła. Gosposia nie zamknęła drzwi na klucz, ale uświadamiając sobie, że jestem w domu jednego z bossów, wyjście tamtędy też nie wchodziło w grę. Ochrona pewnie była rozstawiona po pomieszczeniach, a jak nie tam, to zapewne na zewnątrz.

Moje przerażenie nabrało na sile, gdy tylko ogarnęłam, że nie mam ze sobą żadnej swojej rzeczy. Telefonów, laptopa, zastrzyków z adrenaliną i przede wszystkim broni. Ani jednej.

— Myśl Haiden, myśl. — Uderzałam się w głowę zaciśniętą dłonią.

— Dobrze wiedzieć, że Reese nie przesadziła z ilością środków nasennych. — Usłyszałam za sobą, przez co szybko się odwróciłam, czemu towarzyszyło trzaśnięcie drzwi za mężczyzną.

Był przystojny, cholernie przystojny. To pierwsze co zauważyłam. Ciemniejsza karnacja, krótko ścięty zarost, dłuższe włosy zaczesane do tyłu. Biała koszula opinająca jego szerokie ramiona i barki, a także umięśniony brzuch i klatkę. Czarne, garniturowe spodnie i idealnie wypastowane buty. Wyglądał jak Bóg, albo — chyba lepsze określenie — diabeł w skórze człowieka.

— Za ile mnie kupiłeś? — zapytałam z taką pogardą w głosie, jakiej sama u siebie nigdy się nie spodziewałam.

— Nie jestem jednym z tych, którzy kupują swoje żony.

Powoli zbliżał się w moją stronę, a z każdym jego krokiem kurczyłam się w środku. Na zewnątrz jednak tego nie pokazywałam, trzymając wysoko podbródek i mając zaciśniętą szczękę. Gdy tylko stanął krok ode mnie, poczułam się jak mała dziewczynka. Nawet przy wzroście wynoszącym prawie metr siedemdziesiąt musiałam wysoko zadrzeć głowę, żeby nie oderwać wzroku od jego tęczówek. Ciemnych, mrocznych i — o Boże — niezwykle pociągających.

— No tak, uprowadzenie jest lepszą opcją. Totalnie o tym nie pomyślałam.

— Siadaj. — Jego rozkazujący ton poczułam nawet w kościach przez dreszcz, który przebiegł mi po ciele.

Guns&KissesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz