,,Life, to ride. Ride, to life"
Tymi słowami rozpoczyna się każdy mój dzień. I dzisiejszy również się nimi rozpoczął, gdy z warsztatu odebrałam ociekającego chromem rumaka. Gdyż jego naprawa nieco przedłużyła się z powodu konieczności ponownego polakierowania baku. Także noc spędziłam na terenie Clubhouse'u The Liberty Eagles. Za wszelką cenę starałam się protestować, ale za żadne skarby nie udało mi się odwieść Mike'a oraz pozostałej dwójki mężczyzn. Dość dziwnie było obudzić się rano w obcym miejscu, w którym od samego ranka tętniło życie, ponieważ w tym czasie nie byłam jedną osobą, która nocowała na tym terenie. Mężczyźni na pierwszym piętrze posiadają dwie nie za duże sypialnie, na takowe ewentualności, kiedy na przykład jeden z klubowiczów potrzebuje innego schronienia, niżeli swój dom.
Czułam się nie swojo z myślą otaczających mnie dookoła motocyklistów, lecz starałam się nie dać tego po sobie poznać. Zeszłam, jak gdyby nigdy nic do głównego baru na parterze, służącego również odwiedzającym gościom, podczas organizowanych co jakiś czas przez mężczyzn tak zwanych dni otwartych. Pozwalając osobom niewtajemniczonym w motocyklowy świat, poznać go troszkę bardziej od środka. Przyznam szczerze, zaskakująca i jednocześnie miła alternatywa, o której przekonałam się w późniejszym czasie.
Po zejściu ze schodów stanęłam, jak wryta na widok przyglądających mi się ciekawskich mężczyzn. Czułam, jak szydercze, współczujące, pobłażliwe, roześmiane, pogodne, szczere spojrzenia przeszywają mnie na wskroś. Jedno miejsce, a tyle różnych emocji przeplatających się wzajemnie.-Kawa! - woła zza lady młody mężczyzna, machając do mnie jednocześnie, abym podeszła bliżej.
-Dziękuję - siadam niepewnie na barowym stołku, podpierając się łokciami, po czym raz jeszcze rozglądam się dookoła siebie, a następnie łapię za kubek kawy, przyciągając go bliżej i upiłam duży łyk gorącego trunku. -Zawsze zaczynacie dzień tak wcześnie? - zerkam odruchowo na zegar zawieszony na ścianie po prawej stronie, na co szatyn reaguje cichym śmiechem.
-6:30? - mówi, spoglądając w tym samym kierunku. -Toż to wczesne popołudnie już - dodaje po chwili lekko rozbawionym głosem.
Nagle chłopak odwraca się do mnie tyłem i znika niespodziewanie na tyłach zaplecza. Wraca po paru minutach z dodatkowym kubkiem kofeinowego trunku, po czym podsuwa go motocykliście, zajmującemu miejsce obok mnie. Byłam tak spięta i zestresowana, że nawet nie dostrzegłam, kiedy ktoś stanął tuż obok mnie, praktycznie tuż za moimi plecami. Zerknęłam kątem oka w kierunku nieznajomego, w którym po chwili rozpoznałam bruneta z wczoraj.
-Chodź - rzucił, zgarniając białe naczynie z baru.
Dotarliśmy do warsztatu, w którym od samego rana, naprawiane były kolejne motocykle. Mój Harlee, grzecznie czekał już na mnie na jednym ze stanowisk. Mężczyźni spisali się rewelacyjnie. Śladów po zadrapaniach nie widać, a nowe lusterko niczym nie różni się od drugiego. Niesamowite.
-Jak nowy - obeszłam go dookoła, bacznie podziwiając prace klubowiczów oraz klepiąc go przy tym po baku na powitanie.
-Motocykle nie są wszystkim, ale bez nich jesteśmy niczym - podsumował, obserwując moje poczynania.
Odwróciłam wzrok w kierunku Arthura, dojrzałam na przodzie jego jupy po lewej stronie, naszywkę President. Pod nią widniała druga Life to ride*. Natomiast po prawej stronie naszywka z numerem 55, a pod nią naszywka California. Na plecach oczywiście pełne barwy klubu. Czyli wczoraj nieświadomie poznałam najważniejszego członka klubu, lecz wzięłam go za membera. Nie spodziewałabym się, że spotkam Presidenta usmarowanego smarem, grzebiącego przy silniku, a następnie osobiście naprawiającego mój motocykl. Choć z drugiej strony, czy to nieodpowiedni zajęcie dla kogoś pełniącego taką funkcję w klubie? Nie, w zupełności normalne, dla człowieka żyjącego pasją.
Nie zapominajmy również, że Orły Wolności traktują wszystkich swoich braci na równi, naszywki określają ich funkcję, lecz są takimi samymi ludźmi, jak każdy. Natomiast po zdjęciu jupy, mają prawo się ubrudzić. Najważniejsze, aby jej nie zabrudzić, gdyż będzie to wyrazem braku szacunku. Podobnie jak położenie jej na ziemi, czy też poruszanie się w niej samochodem, przez co zakrywasz swe barwy. Nie próbuj też jej zgubić, czy dać sobie odebrać przez innego członka klubu, bo ciężkie życie może Cię po tym czekać wśród swoich klubowych braci. Gdyż trzeba pamiętać, by należycie się z nią obchodzić.-Jaka jest historia tego harleya? - spytał, wprowadzając mnie w stan zamyślenia.
-Tragiczna - odpowiedziałam po dłuższej chwili namysłu.
-Ale mimo to, wciąż go witasz z uśmiechem i przepraszasz, gdy musisz zostawić samego - skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, lustrując wzrokiem maszynę przed nim. -Moi bracia cię wydali, obserwując twoje poczynania na parkingu przed knajpą - dodał, widząc moją zdziwioną minę.
-Masz rację - skinęłam głową, podchodząc bliżej i łapiąc lewą ręką za manetkę sprzęgła, wpatrując w malunek aerografem przedstawiający grupę mężczyzn. -Z każdym kolejnym dniem przywiązuję się coraz bardziej. Uczę się go, dbam o niego i pozwalam sercu bić w tempie jego obrotów - uśmiecham się kącikiem ust. -Dziękuję za pomoc - dosiadłam stalowego rumaka. -Jeśli będę mogła jakoś się odwdzięczyć, dajcie mi proszę znać - skinęłam dziękczynnie głową, gdy Arthur podał mi założony wcześniej na tylnym oparciu siedzenia kask.
Raz jeszcze podziękowałam, prosząc przy okazji, aby harleyowiec przekazał ode mnie wyrazy wdzięczności dla Malcolma, który pomagał mu przy pracy. Odpaliłam motocykl. Najpiękniejsza muzyka, jaką jest ryk silnika, dotarła do moich uszu. Instynktownie na twarzy pojawił się uśmiech. Wycofałam z garażu, nawróciłam na placu przed nim, odwróciłam się za siebie, zerkając na stojącego z założonymi rękami progu warsztatu klubowicza, bacznie obserwującego moje działania. Następnie przekierowałam wzrok na budynek Clubhouse'u, przed którym dostrzegłam pokazującego mi kciuka do góry Mike'a. Uśmiechnęłam się do niego, lecz pod maską nie mógł tego zauważyć, jedynie roześmiane oczy mogły coś zdradzić. Wrzuciłam migacz w lewo i gdy tylko auta przejechały, ruszyłam przedzierać się przez miejską dżunglę, pozostawiając za sobą miejsce, w którym czas płynie zupełnie inaczej. W sposób, którego nie doświadczycie, nie będąc wtajemniczonym w świat niezliczonych przygód, gdzie nie liczy się nic prócz pasji. Cztery kółka potrafią poruszyć ciało, ale dwa ruszają dusze. I o tym trzeba pamiętać. Choć nie pojmie tego ten, kto nigdy nie doświadczył. Takiej osobie wydawać się może, że nas rozumie, lecz to złudne będzie wrażenie. Czemu? Hm, nie zdradzę, lecz dam wskazówkę. Motocyklista zawsze wpierw martwi się o swojego rumaka, a na samym szarym końcu o siebie. Gdy zaliczysz szlif, nie liczy się nic, prócz stanu ukochanej maszyny.
Czy to szalone podejście? Oczywiście! Ale czy właśnie nie dzięki zwariowanemu, indywidualnemu, buntowniczemu stylowi życia niektórym imponuje nasza niezależność, wolność i odwaga z dosiadania stalowego rumaka?
Dlatego motocykl, to znak, że jego posiadacz nie utonął w szarości życia.
*Naszywka Life to ride - Jest częścią sloganu Harleya Davidsona (Life to Ride, Ride to Life), a dokładna rola jej właściciela w klubie jest nie do końca znana.
CZYTASZ
Podróżując stalowym rumakiem
ActionRyk silników, wiatr we włosach, uciekający pod stopami asfalt - poczucie wolności, buntu, niezależności okraszone wspólną pasją, braterstwem oraz wzajemną pomocą. Powoli zagłębiasz się w ten świat. Wpierw podziwiasz z zachwytem z oddali. Potem zaczy...