Rozdział 23 Koreatown

251 26 8
                                    

Żebra zagoiły się, pozwalając, wrócić mi do pracy i moich ukochanych jazd motocyklem. Co prawda czasem jeszcze odczuję mały dyskomfort, ale to z powodu zbyt długiego czasu w jednej pozycji. Jednak nie przejmuję się tym, ponieważ są rzeczy ważne i ważniejsze. 
Mamy sobotni wieczór, klientów całą salę, a Roza akurat dziś ma wychodne. Poznała, jakiegoś nowego faceta i poszła się z nim spotkać. Namawiała mnie wielokrotnie, abym dotrzymała je towarzystwa, zamiast spędzała  wieczór w pracy. Szczególnie że jej nowy wybranek, pojawić ma się z kolegą. Więc idealnie by się składało. On singiel, ja singielka, kto wie. Nie udało do końca mi się wyperswadować jej, że nie interesują mnie spotkania z facetami. Zwłaszcza po ostatnich dniach, mam ich po dziurki w nosie. Obecnie preferuję ciszę i spokój. Choć pracując w barze, o ciszę może być ciężko.
Właśnie zaserwowałam wymyślnego drinka z truskawek dla pani oraz zimne piwo dla jej towarzysza. I wykorzystałam chwilę luzu, by oprzeć się łokciami o bar i odpisać na wcześniejsze smsy, których nie miałam czasu nawet odczytać. Standardowo pierwsze 5 wiadomości były od wujka. Pierwsze dwie z zapytaniami, jak się czuję, czy wszystko dobrze. Kolejna mini groźbą bym nie udała, że nie słyszę powiadomienia, bo sprawdzi osobiście. Następna wiadomość była jej korektą, że jednak mu się nie chce sprawdzać. Nawet się zaśmiałam z wujaszka. Tyle lat na karku, ale duchem wciąż 20-latek. Uwielbiam go za to i jego poczucie humoru. Ostatnia jego wiadomość zawierała zdjęcie podpisane płaczącymi ze śmiechu emotkami, gdyż przedstawiało Nils'a ubranego w czarne bojówki, ciężkie buty, kucającego bez koszulki ze szmatą w ręku przy czyimś motocyklu. Widzę kary ciąg dalszy. Ciekawa jestem ile razy dziennie, będzie jeszcze pucował te motocykle. Przecież one muszę już lśnić, jeśli są myte oraz polerowane raz dziennie. Zupełnym przypadkiem przybliżyłam zdjęcie, akurat w centrum mojego wzroku znalazł się tatuaż na plecach mężczyzny. Przedstawiał nordyckiego wojownika. Nieustraszonego wojownika, któremu niestraszna była śmierć. Ukazany był na tle lasu, który swoją drogą prócz całych pleców wchodził też na tył rąk. Widziałam już wcześniej Nils'a leśne rękaw, ale nie myślałam, że są kontynuacją tatuażu na plecach, a raczej jego zaczątkiem. Wiking siedział sobie wygodnie ze stoickim spokojem na twarzy w całym swoim specyficznym dla wikingów stroju na pieńku pośrodku lasu. Na kolanach trzymał sporych rozmiarów miecz, o który podpierał się rękoma.
Ciekawe jak wygląda na żywo ten tatuaż?  Odgoniłam od siebie szybko te myśli. Potrząsając głową na boki, przyciągając tym sam zaciekawione spojrzenie Joel'a, na które jedynie odpowiedziałam tylko skromnym uśmiechem i zaraz wróciłam wzrokiem do telefonu.
Wujek różni się troszkę wyglądem od Roger'a i pozostałych The Sons of Odin. Nie ma dłuższych włosów. Nie plecie ich w typowy dla wikingów styl. Mój tata nawet miał brodę zaplecioną w delikatny warkocz. Natomiast wujek Roger nosi długą, rozpuszczoną brodę, za to plecie swojego ciemnego irokeza w warkocz i puszcza do tyłu. Nils natomiast ma włosy krótkie, lecz też nie na tyle krótkie, że nie dałoby się zapleść. Może byłoby to ciężkie do wykonania, lecz jednak. Ale on tego nie robi, zaczesuje swoje czarne, jak smoła włosy do tyłu. By nie zasłaniać wygolonych boków, ponieważ posiadam tam wytatuowane plemienne wzory. W uszach nosi czarne kolczyki przypominające tunele. Zarost maksymalnie kilkudniowy. Gdyż twierdzi, że na długie jeszcze nie dorósł i może kiedyś spróbuje. Wytatuowana szyja, klatka piersiowa, dłonie, na każdym palcu inny nordycki symbol. Nie wiem jedynie, czy nogi ma w tatuażach, ale może kiedyś się dowiem. Przypadkiem oczywiście. 

-Ann, dwa piwa na piętkę zanieść - rozmyślań wyrywa mnie głos barmańskiego kolegi. Blokuję telefon, wciskam do kieszeni i ruszam na salę, zgarniając kufle z blatu. 

-Państwa zamówienie - podaję z uśmiechem na twarzy i wracam za bar. 

Wróciłam do swojego poprzedniego melancholijnego zajęcia. Polegającego na przeglądaniu telefonu i słuchania muzyki rockowej z lat 80 wydobywającej się z głośników lokalu. W kieszeni skórzanej kurtki - u nas w lokalu trzeba ubierać się tematycznie do wystroju. Więc wszelkie skóry, łańcuchy, bluzy, bluzki z nawiązującymi wzorami, jak najbardziej są mile widziane. 
Otrzymałam wiadomość o rudej o treści: Pomóż. Z automatu odpisałam jej, że nie będę robić za jej przyzwoitkę do swatki. Ciężko zrozumieć, że nie mam ochoty na romanse? Lubię, ją, ale czasem tam taką nieodpartą ochotę puknąć ją w ten jej płomienny łepek. Tak na otrzeźwienie. Za chwilę wysłałam kolejną wiadomość, tym razem trochę dłuższą: Pomóż, potrzebuje wsparcia. Przyszedł z kumplem i zrobiło się dziwnie. Dalej przystawałam przy swoim, że ciekawszym zajęciem jest siedzenie w barze i obsługiwanie klientów, niż łażenie po klubach. Więc poleciłam jej, aby zbierała tyłek w troki i uciekała, jak jest dziwnie. Zapomniałam jedynie, że tutaj mam kolejny przykład osła, który w tym przypadku ślepo brnie w swoje rację. Spytałam się jej w wiadomości, gdzie jest? Odpisała mi, że w Koreatown. -Idiotka - pomyślałam, kręcąc głową. Kazałam napisać jej dokładną ulicę. Dowiedziałam się, że siedzi w nieformalnym barze karaoke cokolwiek to znaczy na ulicy Irolo St.
To nawet ja nie pochodząc z Californii wiem, że do najprzyjemniejszych owa dzielnica nie należy. Prawda, słynie z największej ilości klubów nocnych, barów, restauracji w całej  południowej Californii, a 50-70% populacji stanowią Koreańczycy. Jednak ma też swoje minusy i wpisuje się w ranking najbardziej niebezpiecznych obszarów w Los Angeles, nie przypadkiem. Obecność policji w tym rejonie jest znikoma. Za to bardzo łatwo stracić tam torebkę, czy portfel np. w komunikacji miejskiej, dlatego używanie karty, niż noszenie przy sobie pliku pieniędzy wydaję się bardziej racjonalne. Nie mówiąc już o szerzącej się prostytucji, sprzedaży narkotyków oraz silnej obecności latynowskich gangów.
Brawo Roza lepszego miejsca do zabawy nocą, wybrać sobie nie mogłaś. Brakuje jeszcze w tej historii mafioza, jako jej kochanka i mamy historię, jak z taniego filmu akcji, aspirującego na dramat romantyczny. 
Potężny dylemat miałam co robić. Iść? Nie iść? Powiadomić kogoś, ale kogo? Z drugiej strony, jeśli faktycznie wydarzy się coś złego, będę mieć wyrzuty sumienia, że nie ruszyłam z pomocą. Ale co ja mogę? Zbytniej siły przebicia mogę nie mieć. W końcu nie jest wysokim, umięśnionym facetem, a jedynie mierzącą 165 cm i ważącą niecałe 50 kilogramów brunetką w obcym mieście. Wydaję mi się, że trochę różnica jest. 
Napisałam do przyjaciółki czy może stamtąd wyjść teraz. Odpisała, że spróbuje, ale po kilku minutach dostałam zwrotną wiadomość o treści, że nic z tego. Trudno. Jadę. Przecież nie zostawię jej na pożarcie w paszczy lwa. Poprosiłam Joel'a, czy zastąpiłby mnie na godzinkę, max dwie, bo muszę coś załatwić. Zgodził się pod warunkiem, że wrócę na czas. 
Poformowałam dziewczynę, że jadę, pomogę jej, a następnie osobiście zabiję przy pierwszej nadarzającej się okazji. 
Do Koreatown dotarłam autobusem. Motocykl pozostawiłam na parkingu przed tawerną Orłów, ponieważ nie wydawał mi się najlepszą opcją na tę sytuację. Wyszłam tak jak stałam - ciemne jeansy, czarne trampki, granatowa koszulka z logiem AC/DC i skórzana kurtka z podwiniętymi rękawami. W ręku trzymałam telefon, ze schowaną za jego etui kartą kredytową. Mimo wszystko chciałam mieć, choć minimalne zapewnienie o poczuciu bezpieczeństwa. Aczkolwiek wątpię, abym w razie niebezpieczeństwa faktycznie zdążyła wykręcić alarmowy numer. Prędzej straciłabym ten telefon, nim przysłużyłby się do czegoś dobrego. 
Spojrzałam na zegarek: 22:30, następnie na mapę na ekranie, bez której pomocy nie dotarłabym do tego miejsca. Długo krążyłam po Irolo St. Zanim znalazłam wspomniany bar karaoke. Teraz wiem, czemu nazywany jest nieformalnym. Nawet mapy miały problem go wskazać, ponieważ na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem normalnie. Jednopiętrowy, betonowy budynek koloru szarego bez jakichkolwiek oznaczeń, banerów itp. Dopiero podchodząc bliżej i widząc malutką stojącą reklamę przed otwartą klatką schodową i sugerującą na jej plakacie czerwoną strzałka pod jakąś koreańską nazwą, domyśliłam się, że chodzi o to. 
Przepraszam bardzo, ale przecież to z daleka wygląda już podejrzanie! Jak można być tak głupim i naiwnym zarazem, by pomyśleć inaczej. Chyba że podejrzewała, lecz nie posłuchała przeczucia - w takim razie jest wyjątkową wariatką. 
Po wejściu na piętro i przekroczeniu progu napisałam do niej wiadomość: Jestem, a ty gdzie?. W odpowiedzi dostałam numer pokoju, w którym przebywają. Wchodząc głębiej do pomieszczenia, podeszłam do recepcji za ladą, której stała młodziutka, uśmiechnięta Koreanka. Spytałam jej się grzecznie, gdzie znajdą pokój nr 9. Gestem ręki wskazała mi podłużny korytarz. Zgodnie z podpowiedzą, przeszłam nim do końca, mijając po drodze ponumerowane i pozamykane drzwi, zza których wydobywała się różne dźwięki. Głośne śmiechy, muzykę, śpiewy, czy jazgotliwe rozmowy. Interesujące mnie numer znajdował się na samym końcu, przy wielkim lustrze na całą ścianę. Po naciśnięciu klamki i pchnięciu drzwi ujrzałam nie za dużych rozmiarów pokój oświetlony jedynie ledami w różnych kolorach, ale w przewadze czerwonego. Wielki ekran, na którym wyświetlał się obecnie tekst głośno rozbrzmiewającej piosenki z zamontowanych w rogach sufitu głośnikach. Naprzeciwko pulpitu stały brązowe skórzane kanapy, na których zastałam przyjaciółkę w towarzystwie dwóch mężczyzn pochodzenia azjatyckiego. Natomiast przed nimi był okazale zastawiony stół w najróżniejsze alkohole.

Podróżując stalowym rumakiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz