Rozdział 41

3.9K 104 186
                                    

                                        ♥ ♥ ♥ ♥
Hugo

Poczucie winy.

Wszystko potrafię spierdolić. A przede wszystkim umiem komuś spierdolić życie. Od dzieciństwa ciążyła na mnie jakaś pierdolona klątwa nieszczęścia, jakby każdy krok, jaki kiedykolwiek podjąłem, miał sprowadzać ból lub niepowodzenie.

A teraz, gdy w końcu odnalazłem miłość.. znowu sprowadziłem nieszczęście.

To moja wina. To przeze mnie została porwana.

— Dobra, stary. Wdech i wydech, nie? To Rossi, kurwa, poradzi sobie, a my ją znajdziemy. Myślmy obiektywnie.

— Jak kurwa obiektywnie? - warknąłem. - Porwali ją. Co jeśli zrobią jej krzywdę?

Marcus zamilkł i spuścił wzrok, a ja w tym samym momencie, wplotłem palce we włosy z siłą ciągnąc za końcówki.

— Mogłem odejść. I po chuj zostałem?

— Hugo.. stary..nie mozesz w ten sposób żyć, przecież to nie twoja wina.

— Moja. Ona cierpi przeze mnie. Ja pierdole, mogłem z nią iść po te jebane klucze.

Chodziłem w tą i z powrotem. Nie wiem, co ze soba zrobić. Jestem zagubiony. Nie wiem czy szukać ją na własną rękę, czy iść na policję, czy.. kurwa, nie wiem..

Telefon przyjaciela nagle zaczął dzwonić, przerywając moje głębokie myślenie. Wyciągną komórkę, po czym ze zmarszczonym wyrazem twarzy odebrał.

— No i jak, masz jakieś informacje?

— Auto jest niezarejestrowane. Nie ma żadnych informacji o tym samochodzie.

— Kompletnie niczego? - zapytałem, a Marcus odwrócił telefon w moim kierunku.

— Przykro mi, stary.

Zawiesiłem się na jego słowach. Ostatnia nadzieja właśnie zniknęła. Marcus się rozłączył, a chwile po tym do domu wszedł Cameron.

—  Siema, już jestem. Co je.. o ja pierdole, co się stało w ścianę? - zapytał z wielkimi oczami.

Odwróciłem się w tamtym kierunku, po czym przewróciłem oczami. Podszedłem do blatu i chwyciłem pęczek kluczy.

— Moja biedna ściana - pociągnął nosem Marcus. - Hugo wszedł i mi ją rozjebał.

— Co kurwa? A co ty masz ścianę z kartonu?

— Nie kurwa. Nie wiem, co on za headshota dał.

— Gdzie ty jedziesz? - zapytał Cam.

— To tego śmiecia.

— O nie, nie, nie. Nie ma mowy, że sam pojedziesz - poklepał mnie Marcus. - Jedziemy z tobą.

Wkrótce znaleźliśmy się pod rezydencją. Wysiadałem z samochodu, a złość wewnątrz mnie rosła w zastraszającym tempie.

Musze ją uratować.

Przesiąknięty złością zacząłem wydzwaniać i walić pięściami w drzwi.

Przyjaciele stanęli obok, z założonymi kapturami na głowie. Zmarszczyłem brwi, starając się zrozumieć, co się dzieje. Spojrzałem na nich, a oni tylko wzruszyli ramionami i spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

— Ma się wystraszyć nie?

Podniosłem brwi.

— Nazwaliśmy nasz skład. Nazywamy się trio mordobijców.

United in painOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz