Rozdział 58: Koło nie ma końca

167 14 29
                                    

Szkody były niesamowite. Albo raczej przerażające. Wszędzie niespodziedziewnie wybuchały eksplozje, niszczącę mury miejsca, które przez lata było domem milionów uczniów. Harry w biegu zdążył dostrzec załamana twarz McGonnagall, patrzącą jak kolejna ścianą legnie w gruzach po zaklęciu wybuchającym. Mimo wszystko, nadal walczyli, w nadzieji na wygraną.

Niespodziewanie w miejscu, gdzie niegdyś znajdowały się piękne, zielone błonie, teraz pokryte gruzem, krwią i ogniem, pojawiła się czarną mgiełkę, wirującą w miejscu. Kilka osób wrzasnęła, wiedząc co to oznacza. Już po chwili na środku pola walki we  sławnej osobie stanął Lord Voldemort. Junior z furią ruszył w jego stronę, jednak w tym samym momencie dostrzegł Hermionę, rozpaczliwie uciekającą przed goniącym ją ogniem. Niewiele myśląc, rzucił w jej stronę Aquamenti, jednak nic to nie dało. Pobiegł w jej stronę, widząc jak ogień zaczyna sięgać jej ubrań.

Accio Hermiona! – zawołał w rozpaczy. Odetchnął z ulgą gdy dziewczyna pojawiła się w jego ramionach, z daleka od ognia, który po chwili ugasił Dumbledore, walczący z kilkoma śmierciozercami. Przytrzymał roztrzęsioną przyjaciółkę, kciukiem zmywając łzy z jej twarzy.

– Okay? – spytał z troską. Dziewczyna pokiwał słabo głową, dziękując mu płaczliwym głosem. Objął ja za ramię i posadził za głazem, by ochłonęła. Śmierciożercy oczywiście już po chwili zainteresowali się nimi, jednak Harry walczył z nimi dzielnie, chroniąc Hermione przed ich atakami. Atak pięciu na jednego nie był zbyt fair, jednak ćwiczenia w pokoju wspólnym wreszcie ujawniały swoje postępy. Odbijał prawie wszystkie zaklęcie, a ilością ataków, zadziwił nawet Hermionę, ktora choć trenowała razem z nim, nie spodziewała się, że chłopak zdołał nauczyć się az tak wiele. Po chwili, gdy przestała trząść się tak, że nie była w stanie utrzymać różdżki, wstała, by pomóc przyjacielowi z ostatnim przeciwnikiem. Kątem oka dostrzegli Dumbledora i Voldemorta, walczących zaciekle. Wokół nich zebrała się grupka smierciozercow i obrońców Hogwartu, którzy, z oczami wlepionymi w pojedynek który miał zaważyć na ich losach, zapomnieli o walce. Junior i Hermiona również się tam skierowali, rzucając zaklęcia na kilkoro smierciozercow, próbujących zaatakować obserwujących walkę od tyłu. Nagle z szokiem dostrzegli jak purpurowy promień sięga Dumbledore'a, a mężczyzna pada na kolana, trzymając się za brzuch. Riddle patrzył na niego z pogardą.

– Zginiesz tak, jak ta twoja nic niewarta miłość, Dumbledore – wysyczał, celując różdżkę w starca. Już miał wypowiedzieć zaklęcie, gdy na drodze stanął mu Czarny, uśmiechający się ironicznie.

– Wiesz, chyba nie jest taka bezwartościowa, skoro dla niej tyle osób zgromadziło się tutaj, by z tobą walczyć, zamiast dołączyć do ciebie i mieć choć niewielkie poczucie bezpieczeństwa, w nadzieji,  że ich nie zabijesz– mówił cały czas z ironią, unosząc wysoko podbródek, całym sobą okazujac pogardę i obrzydzenie. Ktoś odciągnął Dumbledore'a gdzieś na bok, gdy poleciały pierwsze zaklęcia.

Gdyby mugole mogli to zobaczyć, z pewnością pomyśleliby, że to jakiś pokaz sztucznych ogni. Zaklęcia latały tu i z powrotem, momentami nie pozwalając obserwującym walkę nic zobaczyć. Wszyscy dostrzegli, że przez lata nie docieniali Harry'ego. Teraz, gdy z zawziętością i siłą, jakiej się po nim nie spodziewali odbijał zaklęcia Voldemorta, zrozumieli, że właśnie oglądają walkę jednym z najpotężniejszych czarodziejów na świecie. Nikt już w to nie wątpliwości, widząc, że nawet Riddle ma trudności z pokonaniem Czarnego.

Każdy dostrzegł, że walka staje się coraz bardziej brutalna i niebezpieczna. Zaklęcia, wychodzące z różdżek walczących, w większości pochodziły z dziedziny Czarnej Magii, zdecydowanie zakazanej w użyciu. Gdy Junior posłał pierwszą Avadę w kierunku Voldemorta, każdy wiedział już, że chłopak się nie zawaha. Riddle zablokował co prawda zaklęcie, jednak sama świadomość zagrożenia, podziałała na niego jak spotkanie ze ścianą.

Ekipa i Elita, wraz z resztą bliskich Harry'ego przyglądała się temu z gulą w gardle. Fakt, szanse były dość wyrównane, jednak woleliby, aby to Czarny wygrywał. Whiter i Żyleta wspólnie obezwładnili jednego ze zwolenników Voldemorta, chcącego zaatakować Juniora od tyłu. Mogli mu pomóc chociaż pilnując jego pleców.

Walka powoli zaczęła wykańczać ich obojga, jednak nie osłabiło to ich poziomu. Mimo zmeczmia, wciąż atakowali z zawziętością. Nagle Voldemort wyczarował tego samego ognistego węża, którego użył rok temu w Ministerstwie Magii. Harry zachował zimną krew i zaczął syczeć do niego w wężomowie. Tom najwyraźniej również zaczął podjudzać węża, gdyż stał on w miejscu, nie wiedząc kogo posłuchać. Czarny i Voldemort słynęli z umiejętności przekonywania i aktorstwa, więc żadnemu z nich nie było łatwo przciągnąć stwora na swoją stronę. W końcu ten eksplodował, pozostawiając po sobie kilka pojedynczych płomyków. Harry, jak i Vikdemkrt, nie oglądał się jednak za nimi, lecz przystąpił do ponownego ataku. Jego zaklęcie spotkało się z tym Riddle'a, posyłający je w powietrze. Wbili w siebie nienawistwe spojrzenia, rzucając kolejne zaklęcia. Harry posłał w stronę przeciwnika zaklęcie tnące, natomiast Voldemort, standardowo, zabijające. Promienie spotkały się i już po chwili, gdy ten zielony przesunął się w stronę Riddle'a, wszyscy zrozumieli, że Czarny wybrał słuszniej. Zaklęcie wróciły do swoich właścicieli, z szybkością, jakiej żadne wcześniejsze nie miało. Ani Junior ani Voldemort nie zdołali się przed nimi obronić. Szok na twarzy Riddle'a i obraz jego, padającego do tyłu z rozkrzyżowanymi ramionami, pozwolił Czarnemu zwalczyć ból, jaki sprawił mu głęboko rozcięty brzuch. Podszedł powoli do ciała przeciwnika, przyglądając mu się z lekkim niedowierzaniem. Na powrót zapanował chaos. Śmierciożercy zaczęli się deportować, rozumiejąc, że przegrali, jednak aurorzy szybko ich wyłapywali. Bliscy Harry'ego już biegli do niego ze szczęściem na twarzy, gdy nagle, z nad ciała Voldemorta wzniosło się coś podobnego do czarnej smoły, w kształcie miecza. Z impetem ruszyło w stronę Czarnego, popychając go z mocą do tyłu. Wypadł wprost w silne ramiona Hagrida, który zaparł się mocno nogami, ratując ich przed zderzeniem z ścianą. Spojrzał z przerażeniem na Juniora który z grymasem na twarzy przyciskał dłonie do miecza, tkwiącego w jego brzuchu. Z nikąd pojawiła się ruda czupryna, która natychmiast rozpoznał. Jego twarz wykrzywił słaby uśmiech.

– Byłem ciekawy, kiedy jej zwiejesz, Ruda – szepnął, czując jak jego dziewczyna głaszcząc go nerwowo po włosach, wrzeszcąc, by ktoś zawołała pielęgniarkę. Półolbrzym położył go na ziemi, przytrzymując w górze jedynie jego głowę, by mógł swobodniej oddychać.

– Będzie dobrze, Młody – usłyszał Łapę, który musiał klęczeć tuż przy nim, głaskając go po ubrudzonym krwią policzku

– Zobaczysz – dodał Żyleta, stojący gdzieś z boku. Uniósł lekko kąciki ust, oddając się w lodowate ramiona ciemności.

-------------

Miałam napisać jeden rozdział, po którym już kończyłam ta książkę, ale cóż to by była za zabawa? Trzeba przerwać w dramatycznym momencie. Jeszce jeden rozdział, może dwa, zobaczę, epilog i chyba koniec. Może, jeśli chcecie, zrobię coś takiego, że postacie będą odpowiadały na Wasze pytania? Zauważyłam, że sporo osób tak robi, więc jeśli chcecie, to piszcie.

A i jeszce jedno...

Znajdzie się jakaś dobra osoba, która wyszukałaby moje błędy w rozdziałach i je pisała w komentarzach? Staram się szukać błędów, kiedy czytam rozdział, ale głównie skupiam się na tym, żeby dalo się to czytać, a nie na jakiś literówkach itp.

(Nie pytajcie o tytuł rozdziału, naprawdę nie wiem)

Dobranoc :)





Oblubieniec Zła | Harry Potter Fanfiction Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz