63

52 9 1
                                    

W TYM SAMYM CZASIE

Hongjoong chodził w tą i z powrotem. Gdyby tylko sam znał się na robocie to już dawno by się tym zajął. Zdecydowanie był przyzwyczajony do tego żeby ufać tylko i wyłącznie sobie.  Zbyt dużo razy zawiódł się na ludziach Bossa. Mimo iż wiedział, że tamci zapłacili dość brutalnie za swoje źle decyzje.

Cały czas też nie wiedział co miała znaczyć ta wiadomość. Domyślał się, że była to podpowiedź. Sungkyu nie chodziło o to, by zabić Sana. Było to po prostu nie oplacalne. Chciał zdobyć czas. Przecież miał inny cel. Nie oni byli jego największym wrogiem, nawet samego Si Daewona nie chciał zniszczyć. Chociaż to było dość łatwe do wyjaśnienia — był to zbyt duży kaliber, który niósłby za sobą za duże konsekwencje, które Sungkyu nie udźwignął by. Za duże ryzyko.

Usiadł przy laptopie, drapiąc się po głowie. Przetarł czoło, biorąc głęboki wdech. Lepiej to wychodziło, gdy chodziło o obcą osobę, która w ogóle nie znaczyło w życiu, niż o kogoś tak bliskiego. Sama w sobie świadomość, że każdy niewłaściwy ruch może nieść za sobą okropne skutki, wywołuje tylko większy stres.

W uspokojeniu nie pomagał mu ciągle dzwoniący do niego Wooyoung. Nie mógł od niego odebrać, gdyż był pewny, że tamten wyczuje w jego głosie obawe. Zdecydowanie nie mógł stresować Woo, który tylko by zepsuł wszystko i na własną rękę by próbował znaleźć ukochanego. A nie były im teraz potrzebne dwa trupy, przez zachowanie Wooyounga. Oczywiście był w stanie postawić się na miejscu chłopaka. Kurde on sam by pewnie działał pod wpływem emocji gdyby chodziło o Mingiego. Dlatego nie mógł w taki sposób ryzykować.

Zaczynał rozumieć, dlaczego szef zabronił mu wciągać w to kogokolwiek ze swoich przyjaciół. Tylko on sam myślał racjonalnie i umiał oddzielać emocję od rozsądku. Reszta mogła by więcej problemów zrobić niż dobrego. Musiał dbać o swoich ludzi. Był przecież ich kapitanem do cholery. Powinnien wziąć na barki taki ciężar i odpowiedzialność za swoich ludzi.

Weź się w garść i zacznij działać tak jak cię uczono — pomyślał karcąc się w myślach.

Pokręcił głową chyba już setny raz, przymykając na chwile oczy. Musiał najpierw znaleźć miejsca, gdzie są gęsto zasadzone Dąby kasztanolistne. Plusem jest to, że nie ma za dużo takich miejsc. Więc to był już jakiś punkt zaczepienia. Znalazł dokladniej mówiąc pięć takich miejsc. Kolejna sprawa, że nie mieli tamci aż tyle czasu, by wywieźć Sana, na drugi koniec kraju. To było by bardzo ryzykowne. Nawet jeśli środki nasenne by długo działały. Dlatego też od razu dwie lokalizacje wyrzucił. Zostały mu trzy, które były najbliższej nich.

A skoro Sungkyu — najprawdopodobniej — chodziło o to by mieć czas i by wszyscy zajęli się Sanem, to nie mogli oni się za daleko oddalić. Dlatego też ludziom, którzy byli teraz pod jego dowództwem rozdzielił po trzy zespoły składające sie z ośmiu osób i jednego snajpera.

Wysłał dwa z nich w te mniej możliwe lokalizajcę. Postanowił działać intuicyjnie. Dotychczas mógł swojej intuicji ufać, więc tym razem stwierdził, że też zaryzykuję. Sam z ostatnim oddziałem zdecydował wybrać się do opuszczonej fabryki. To wydawało mu się najbardziej odpowiednie. Sungkyu jeśli się śpieszył potrafił działać chaotycznie.

- Czy wszyscy wiedzą co mają robić? - spytał się, gdy byli w drodze do celu.

- Co mamy robić jak znajdziemy jego ludzi? Zabijać ich czy zostawić? - spytał się kierowca.

- Nie obchodzi mnie to. San ma wyjść z tego cały. Z resztą róbcie co chcecie. Nie jest to mój priorytet - wzruszył ramionami, spoglądając przez okno.

Fiery phoenix - ATEEZOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz