§ 7.

126 8 59
                                    

Po zabieganym, intensywnym początku tygodnia piątek zapowiadał się nad wyraz spokojnie. Nie tylko ze względu na mniejszą liczbę zadań, które miałam dzisiaj do ogarnięcia, ale także zaskakujący brak zwyczajowego zgiełku w kancelarii. Oczywiście wciąż po open space'ie kręciło się mnóstwo ludzi, ale odbywało się to jakoś tak z mniejszym harmidrem. Po raz pierwszy od dawna mogłam wygodnie rozsiąść się przy biurku, sączyć kawę i niespiesznie przeglądać dokumenty, którymi miałam się dziś zająć.

Tak, w końcu trochę wytchnienia.

Które trwało zaledwie chwilę.

Prawie oblałam się kawą, kiedy usłyszałam głośny huk drzwi. Część prawników obok mnie przerwała swoją pracę i zaciekawiona obróciła wzrok w stronę wejścia. Ja też tam spojrzałam i zamarłam. Sekundę później wokół zapanowała niemal kompletna cisza, przerywana tylko wściekłym stukotem obcasów.

Teresa Witt-Jezierska kroczyła przed siebie z dumnie uniesioną głową, nie rozglądając się dookoła. Miała na sobie dopasowany fuksjowy kostium, który doskonale podkreślał nienaganną jak na jej wiek figurę oraz nabuzowany wściekłością nastrój. Pani minister roztaczała wokół siebie aurę władczości i postrachu. Jeśli ktoś stał jej na drodze, sam płochliwie się z niej usuwał. Tak właśnie działała na ludzi – nawet w zwykle wyszczekanych prawnikach wzbudzała podszyty lękiem respekt.

Przypuszczałam, w jakim celu się tutaj pojawiła. I kogo zapewne szukała. Zbyt długo zastanawiałam się, czy powinnam zerwać się z krzesła, podejść i próbować załagodzić sytuację. Nim to zrobiłam, Teresa zatrzymała się przed jedną ze stażystek, która z przerażeniem przyciskała do piersi plik skserowanych kartek.

– Gabinet Dziurowicza? – spytała lodowatym tonem.

Dziewczyna drżącym palcem wskazała korytarz, w którym znajdowały się biura wyższych rangą prawników.

Jezierska bez słowa ruszyła we wskazanym kierunku. Już prawie zniknęła mi z pola widzenia, kiedy nagle otrząsnęłam się z odrętwienia. Zerwałam się na równe nogi i pognałam za nią. Kiedy mijałam biurko Michała, wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Tak, to była ta pirania, o której mu wspominałam.

Biegłam korytarzem, czując na sobie zaskoczone spojrzenia współpracowników. Pojawienie się takiej osobistości w kancelarii to wielka sensacja. A to, że chce czegoś od niej zwykła aplikantka, było nie mniejszym szokiem.

Botki, które dziś włożyłam, miały gumowe obcasy, które nie dawały o sobie znać, więc poruszałam się niemal bezszelestnie i bardzo sprawnie. Dogoniłam Teresę tuż przed tym, jak pociągnęła za klamkę. Nie kłopotała się pukaniem, tylko bezpardonowo wparowała do gabinetu. Zostawiła uchylone drzwi, więc wślizgnęłam się do środka, a potem je cicho zamknęłam. Czułam, że czeka nas awantura i lepiej, aby reszta kancelarii jej nie słyszała.

– Karol, co ty, do kurwy nędzy, odpierdalasz?!

Dziurowicz w swoim standardowym, niespiesznym tempie oderwał wzrok do rozłożonych na biurku dokumentów i z niewzruszonym wyrazem twarzy spojrzał na Jezierską. Ja stanęłam kilka kroków za nią. Nie wiedziałam, czy patron mnie zauważył. Za to byłam przekonana, że pani minister nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności.

– Tereso – odezwał się opanowanym, a nawet lekko przymilnym tonem Dziurowicz. – Cóż sprowadza się w moje skromne progi?

– Nie rób ze mnie idiotki – syknęła, z hukiem opierając dłonie na blacie biurka i pochylając się w stronę mecenasa. – Życie ci niemiłe, że zachciało ci się znów stawać przeciwko mnie?

Dziurowicz rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę. A więc wiedział, że tu jestem. Teresa wciąż pozostawała nieświadoma. Była tak skupiona na swojej wściekłości, że nie zareagowała na tę chwilową ucieczkę wzrokiem swojego rozmówcy. Uznałam, że lepiej się nie ujawniać. Zapewne kazałaby mi natychmiastowo wyjść, a ja po prostu musiałam wiedzieć, jak potoczy się ta rozmowa.

Więcej niż Pestka (Pestka #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz