§ Epilog §

170 8 47
                                    

– Piękny sobie prezent sprawiłeś na tę czterdziestkę.

Mój mąż oderwał wzrok od ekranu laptopa i spojrzał na niewielki plastikowy przedmiot, który rzuciłam mu na biurko. Przyglądał się przez chwilę z zaciekawieniem widniejącym na nim dwóm czerwonym kreskom, po czym wyszczerzył się jak głupi do sera.

– Chyba raczej razem sobie sprawiliśmy – odparł z głupkowatym uśmiechem, obracając fotel, na którym siedział, przodem do mnie. – Bo wiesz, do zapłodnienia trzeba dwojga.

Chociaż miał rację, mnie wcale nie było do śmiechu. To nie był dobry czas na kolejne rewolucje w naszym życiu. A Ksawery doskonale o tym wiedział. Czemu więc był tak bardzo z siebie zadowolony? I w dodatku nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego.

– Zaplanowałeś to? – Posłałam mu podejrzliwe spojrzenie.

– Niby jak? Nie kontroluję przecież twojego cyklu miesiączkowego.

Nie przekonał mnie. Ani trochę. Zbyt dobrze go znałam, aby uwierzyć w słowa, kiedy oczy mówiły zupełnie coś innego.

Musiałam się chwilę zastanowić, cofnąć wspomnieniami o jakiś miesiąc. Nagle mnie olśniło.

– Wiem! – krzyknęłam triumfalnie. – Impreza z okazji założenia kancelarii. Ciągle dolewałeś mi wina do kieliszka. A wiesz przecież, jaką mam słabą głowę. Kiedy wróciliśmy do domu byłam tak wstawiona, że bez problemu zaciągnąłeś mnie do łóżka.

A może to ja się na niego rzuciłam? Nie pamiętałam dokładnie, bo już mniej więcej od połowy imprezy szumiało mi w głowie. Tak, zabawa była przednia. Kancelaria prawna Dziurowicz&Okoński zaliczyła tak huczne wejście na rynek, że plotkowało o tym pół warszawskiej palestry. Miałam tylko nadzieję, że wieści nie dotarły do naszych potencjalnych klientów, bo ci szybko mogliby się stać niedoszłymi.

– Kochanie, czyżbyś posądzała mnie o to, że cię upiłem, uwiodłem i zrobiłem dziecko? – spytał niewinnie Ksawery, wciąż uśmiechając się szelmowsko. – Cóż za poważne oskarżenia, pani mecenas.

– To nie jest śmieszne! – Naprawdę się zirytowałam, bo najwyraźniej nie brał moich zarzutów na poważnie. – Nie możesz robić takich rzeczy! To zaburza mój zawodowy plan! Znowu!

Od prawie sześciu lat mój mąż notorycznie zmieniał moje plany. Oczywiście kompletnie tego ze mną nie konsultując. Uczynił sobie z tego hobby, które doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Kochałam go, ale czasami miałam ochotę zamordować. Ciekawe, czy sąd uznałby to za zabójstwo w afekcie.

– Spokojnie, Pestka, nie powinnaś się denerwować.

Próbował przyciągnąć mnie do siebie i posadzić sobie na kolanach, ale mu na to nie pozwoliłam. Za wcześnie na czułości. Najpierw musiałam wyrzucić z siebie wszystkie frustracje.

– Powiedz mi, jak mam się nie denerwować, skoro...

– Mamo, Kostek rzuca we mnie klockami!

Westchnęłam ciężko i przymknęłam na moment oczy. No to nici z porządnej kłótni z mężem. Najpierw trzeba będzie zażegnać inny, pilniejszy kryzys.

Sekundę później do gabinetu Ksawerego wpadły dwa, przekrzykujące się tornada, które wyglądały jak miniaturowe kopie swojego ojca.

– Bo przestawiłeś moje niebieskie autko!

– Bo stało na drodze mojej koparce. Auta parkuje się na parkingu, a nie na środku drogi! Naucz się wreszcie!

– Ale ja chcę parkować na środku! Mamo, powiedz mu coś!

Więcej niż Pestka (Pestka #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz