§ 1.

166 9 42
                                    

Od dawna żyłam w przeświadczeniu, że jestem kobietą wielozadaniową i żaden multitasking mi nie straszny. Świetnie potrafiłam zajmować się kilkoma sprawami naraz, wszystkim im poświęcać odpowiednio dużo uwagi i wszystkie doprowadzać do zadowalającego finału. Teorię tę potwierdzały niemal trzy lata aplikacji, wypełnione dziesiątkami spraw mniejszego bądź większego kalibru, setkami nadgodzin i tysiącami kubków wypitej kawy. Sądziłam, że za sprawą Karlickiego&Lubczynko jestem gotowa na wszystko, nawet najtrudniejszą szkołę życia. Dlatego też uznałam, że równoczesna praca w jednej z najlepszych kancelarii prawnych w kraju, nauka do zbliżających się wielkimi krokami egzaminów kończących aplikację oraz przygotowania do ślubu okażą się dla mnie pestką. W końcu przezwisko do czegoś zobowiązuje.

Niestety natłok spraw niespodziewanie mnie przerósł. A może raczej brak czasu, w wyniku czego wylądowałam w salonie sukien ślubnych niewiele ponad dwa miesiące przed ślubem. I to nie na przymiarce, ale aby w ogóle wybrać kreację, w której pójdę do ołtarza.

Kiedy sprzedawczyni usłyszała, o jakim terminie mowa, omal nie zemdlała z przerażenia. Tak, wiem, żadna szanująca się panna młoda nie dopuściłaby się takiej zniewagi.

– Zdaje sobie pani sprawę, że w tak krótkim czasie nie zdołamy uszyć spersonalizowanej sukni? – oznajmiła ekspedientka karcącym tonem, jakbym była pięciolatką, która zażyczyła sobie gwiazdkę z nieba. – Będzie pani musiała wybrać coś z gotowych modeli i w grę wchodzą tylko drobne poprawki. Nie będzie możliwości dobrania odrębnego gorsetu i spódnicy.

– Żaden problem – odpowiedziałam zupełnie niezruszona. – Szczerze mówiąc, suknia to jedna z najmniej istotnych części uroczystości.

Kobieta zrobiła minę, jakbym zabiła jej szczeniaczka. Okej, może i jestem nietypową klientką, ale jednak klientką. I zamierzam zostawić w tym sklepie niemałą sumkę, więc powinno się mnie traktować z szacunkiem, a nie karcić za to, że przez półtora roku od momentu zaręczyn nie znalazłam chwili, aby zająć się kwestią ubioru w tym szczególnym dniu.

– Ana, co ty wygadujesz?! – obruszyła się Zośka, która zaraz po wejściu do sklepu zaczęła przebierać w wiszących dookoła sukniach. I pewnie już znalazła z dziesięć, które uznała za idealne dla mnie, a tak naprawdę dla siebie. – Jak to najmniej istotna? Absolutnie najważniejsza!

– Dokładnie! – poparła ją Kalina. – Ja wiem, że Ksawciu poślubiłby cię, nawet gdybyś wystąpiła w worku po ziemniakach, ale w końcu to wasz wielki dzień! I masz się prezentować najpiękniej na świecie!

– Pamiętajcie tylko, żeby ta suknia łatwo dała się zdjąć, a nie była jak jakiś nieszczęsny pas cnoty – dorzuciła swoje trzy grosze pani Ela. – Może w końcu noc poślubna zaowocuje wnukami. Ileż jeszcze przyjdzie mi na nie czekać? – dodała z rozżaleniem.

A ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Boże, dlaczego pozwoliłam całej tej szalonej trójce przyjść tutaj ze mną? No dobra, tak właściwie to cała ta szalona trójka zaciągnęła mnie tu niemal siłą, przypominając, że ślub już na początku czerwca, teraz jest koniec marca, a ja wciąż nie mam sukni. Niechętnie, ale musiałam przyznać im rację – czas najwyższy przymierzyć kilkanaście białych kiecek i którąś wybrać.

Jakie to szczęście, że wizyta w salonie sukien ślubnych to jedna z niewielu rzeczy związanych z weselem, przy których musiałam brać czynny udział. Większością kwestii organizacyjnych zajmowały się Kalina i Zośka. Same zgłosiły się do tej roboty i choć początkowo mieliśmy z Ksawerym drobne obiekcje co do oddania im inicjatywy – w końcu obie mają dość ekstrawagancki gust, który niekoniecznie pokrywa się z naszym – ostatecznie rozwiązanie to okazało się strzałem w dziesiątkę. Dziewczyny były w swoim żywiole, a my mieliśmy spokojniejsze głowy. Oczywiście to nie tak, że one podejmowały decyzje za nas, ale robiły wstępną selekcję i tym samym wiele ułatwiały. W końcu prościej wybrać zaproszenia spośród pięciu, a nie pięćdziesięciu wzorów. Zwłaszcza kiedy niemal cały wolny czas przeznacza się na zakuwanie do egzaminów, po których w końcu stanę się pełnoprawną adwokatką.

Więcej niż Pestka (Pestka #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz