Rozdział 15 Chyba zostałam opętana

430 61 1
                                    

Rozdział 15 Chyba zostałam opętana

Rannych było sporo, a ich jęki i płacz mógł przyprawić o ból głowy. Nie inaczej było w przypadku Rhei, która właśnie nakładała okład na ranę starszej kobiety. Jednak nie była zła, czy zirytowana, wręcz przeciwnie, ból głowy uważała za błogosławieństwo. Dawał jej możliwość nie myśleć o tym, co miało miejsce przed przybyciem do schronu. Miłość... Wyznanie... I serce, które przyspieszało na samo wspomnienie.

— Moja córka... Pomóż mojej córce!

Jedna z kobiet padła na kolana przy Rhei, trzymając w ramionach zakrwawione dziecko. Z jej brzucha wystawała fioletowa macka. To zdecydowanie był twór magiczny. Tadern zagryzła wargę, zastanawiając się, czy to dla niej możliwe. Wiedza z dziedziny zielarstwa przydała się do zniwelowania bólu, zatrzymania krwotoków, zsyłania na cierpiących snu, ale taka rana przekraczała jej możliwości. Zwłaszcza że macka mogła przenosić zarazę.

— Nie mogę. Obecnie nic jej nie pomoże — wyznała, patrząc bez wyrazu w oczy zrozpaczonej matki.

Kobieta zaszlochała głośniej. W końcu przycisnęła główkę dziecka do piersi i zaczęła wymawiać słowa modlitwy. Rhea słyszała ją wielokrotnie. Ludzie w rozpaczy uciekali się do wszystkiego, nawet jeśli podświadomie wiedzieli, że te słowa nie uratują ich bliskich. Jeden z kapłańskich strażników zauważył matkę. Rhea odwróciła wzrok, zajmując się bandażowaniem rany. Widziała to już wiele razy. Żołnierze wypatrywali potencjalnych zakażonych i się ich pozbywali, co zawsze wywoływało poruszenie. Krewni walczyli, ale inni po prostu milczeli, bo wiedzieli, że to jedyny sposób na przeżycie.

— Skąd w tobie, panienko, tyle opanowania?

Pytanie zadał drżący staruszek, który trzymał opatrywaną małżonkę za dłoń. Brązowozielone tęczówki nawet się na niego nie uniosły.

— Gdy świat płonie, ktoś musi iść naprzód, a panika mi w tym nie pomoże.

Teraz nieco bardziej zrozumiała ówczesną odpowiedź Alora. Faktycznie ktoś musiał przyjąć konkretne role, aby móc pchać cały ten cyrk dalej. Chociaż te słowa mogły brzmieć, jak deklaracja dobroczynności, to nie były tym. Nie w pełni. Tak naprawdę stanowiły zasadę, do której Rhea zawsze się stosowała. Nieważne co, musiała podnieść się i iść. Nie mogła uciekać od Kaladina, nawet jeśli tak bardzo tego pragnęła.

— Gotowe. Zaśnie i obudzi się za około dwie godziny — skomentowała, wstając.

Suknia narzeczonej Kaladina była poplamiona, ale teraz nikt nie przejmował się dress codem i etykietą. Każdy był człowiekiem, który bał się o swoje życie. Z Rheą było inaczej. Przeżyła już koszmar i szok, a teraz była jak błądząca we śnie. Nie zauważała, że sama potrzebowała pomocy. Ślady po ugryzieniu wyróżniały się na tle jej jasnej skóry, niejednokrotnie przykuwając uwagę strażników. Tylko przez rozkaz, żaden nic nie mówił, a Rhea dalej swobodnie używała tego, co miała, by z pomocą zgromadzonych magów, tworzyć leki. Ona miała wiedzę, a oni sposoby na przyśpieszenie procesów wytwórczych. Jednak to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie zaszyli się w świątynnym magazynie. Było tu wiele ksiąg, roślin, zapasów i innych szpargałów, które ułatwiały pobyt.

Magazyn miał formę prostokąta, a w jego wnętrzu znajdowały się cztery rzędy wielkich, drewnianych regałów, kilkanaście dzbanków z winem i skrzynie z płótnami albo owocami. Teraz został podzielony na trzy części. W jednej przebywali ludzie, w drugiej, o wiele mniejszej, wykonywano leki, a w trzeciej przebywali kapłani i kapłani. To w ostatniej części było najwięcej żołnierzy kościoła, ale ci tak naprawdę krążyli po całym magazynie, kontrolując sytuację.

List MagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz