Cztery

1.3K 165 5
                                    

To drugi tydzień publikacji i już nie trzymam się harmonogramu 😂

_____________________

BETH

Wydaje mi się, że otworzyłam na chwilę oczy, ale całe ciało tak mnie bolało, że nie byłam w stanie zrobić nic więcej, jak tylko zeskanować, gdzie mniej więcej się znajduję. Nie jest to znajome pomieszczenie. Nie znam tych mebli, nie znam tego zapachu… więc pozwoliłam sobie znów zamknąć oczy i zapaść w sen. Najważniejsze, że nikt nie trzyma już nade mną bata. 

Coś mi się śniło. Parę razy też miałam wrażenie, że ktoś się na mnie patrzy przez cały czas, gdy byłam nieprzytomna.

Nie mam pojęcia, ile to trwa, ale mam ochotę tak spać i spać, bo wtedy przynajmniej ból łatwiej jest znieść.

Gdy jednak otwieram oczy po raz kolejny, ból nie jest aż tak okropny.

– Hej – wita się znajomy głos.

To June Branham. Pierwsza osoba która przyszła mi do głowy, gdy musiałam uciez z własnego domu.

– Beth? – powtarza June. – Wszystko w porządku. Jesteś u nas… wśród przyjaciół. Wiem, że możesz czuć się zdezorientowana, ale wszystko jest w porządku.

Ogarnia mnie panika. O Bogini, ja naprawdę tu przyszłam i chyba leżałam na progu domu demonów, bo nie miałam pojęcia, gdzie indziej mogłabym pójść. Nie mam bliskich przyjaciół. Nie mam rodziny innej niż babcia. Mój brat, Rogan, na pewno by mi pomógł, ale nie mam pojęcia, gdzie aktualnie może być. Dosłownie nie miałam wyjścia, ale poczucie winy przytłacza mnie teraz w każdej cząstce ciała. Nie powinni mnie oglądać w takim stanie. Ja nie powinnam była ruszać się z domu.

Panikuję. Tak bardzo panikuję.

– Spokojnie – mówi June. – Beth, spokojnie…

Odsuwam się przed jej dotykiem, przewracając ciężar ciała na plecy. To błąd… ogromny błąd. Zderzenie ran po biczowaniu z łóżkiem przyprawia mnie o taki ból, że wyję żałośnie, a dźwięk ten odbija się echem od ścian.

Wtedy wstaje kolejna osoba w pomieszczeniu, ale jeszcze nie dostrzegam dokładnie tej sylwetki.

– Hej, Beth, spokojnie… spokojnie – ucisza mnie June. – Już w porządku. Musisz przewrócić się trochę na bok ze względu na rany. Tylko troszkę… o tak…

Sięga po moją rękę, ale szarpię ją z tego uścisku.

– Ja… to nie… – szepczę, ale właściwie nie wiem, co chcę powiedzieć, więc mówię tylko: – Przepraszam.

Teraz dostrzegam, że osoba, która stoi kawałek dalej przy fotelu to Maddox, jeden z demonów. Ten, który wprawia moje serce w szaleńczą gonitwę, bo przecież boję się go najbardziej. Na szczęście jest ubrany standardowo w czarny golf, spodnie i jakieś ciężkie buty, niewiele jego skóry znajduje się na widoku.

– Za co nas przepraszasz? – pyta ostrożnie June, ponownie zwracając na siebie moją uwagę.

– Za to, że tu przyszłam. – Serce zaczyna mi kołatać coraz szybciej. Czuję się tak żałośnie. – Nie wiedziałam, gdzie mam się podziać. Nie miałam pomysłu.

June przysuwa sobie niewielki taboret i siada tuż przy moim łóżku. Leżę na boku tak, jak przykazała, więc nasze twarze są naprzeciwko siebie.

– Co się stało, Beth? Dlaczego jesteś cała pokaleczona?

Kręcę głową, przymykam powieki. Nie ma szans, że opowiem cokolwiek.

– Musisz mi to powiedzieć – naciska June. – Zrozum powagę sytuacji. Po ostatnich wydarzeniach ze Srebrnej Nocy śmiem przypuszczać, że jest tylko jedna osoba, która mogłaby się posunąć do czegoś takiego.

Gdy zabierasz ból (Srebrna noc #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz