Osiemnaście

1.3K 151 7
                                    

Ostatnie, co pamiętam, to że próbowałam jeszcze wyjaśnić Maddoxowi, że jego dłonie wcale nie są uosobieniem śmierci. Myli się. To jego moc, owszem, jego dotyk może być zabójczy, ale przecież gdy nosi rękawiczki, nic nikomu nie zrobi. Tu nie chodzi o śmierć, tylko o jego własny strach przed błędem czy pomyłką.

Zasnęłam. W końcu podczas mojego monologu, który ledwie pamiętam, udało mi się zasnąć. Deszcz tak rytmicznie stukał o szyby, że pozwolił mi w końcu zamknąć oczy i się zrelaksować. Jeszcze wtedy próbowałam coś mówić, ale nie wiem, w którym momencie słowa przestały opuszczać moje usta. Jestem jednak pewna, że Maddox siedział przy kanapie bardzo długo, bo cały czas czułam jego obecność. Znacznie silniej niż jakiekogokolwiek innego stworzenia. 

Teraz, gdy budzę się już następnego dnia,  chcę pomóc nie tylko June i sprowadzić Veno do naszej rzeczywistości, ale też pomóc Maddoxowi. Jeśli on ma rację… jeśli Veno rzeczywiście żyje… to oznaczałoby, że mam haka na całą jego teorię o śmiercionośnych dłoniach. Dotykał swojego brata przez dobre kilka sekund, zanim tamten upadł. Robił to z premedytacją, wywierając nacisk na efekt, bo był opętany. Jeśli Veno nie zginął… Mad mógłby przemyśleć ponownie swoje przekonania. 

Nie wiem, dlaczego zależy mi na zmianie toku jego myślenia, ale to właśnie chcę zrobić. Mam wrażenie, że stara się sprawiać wrażenie twardego, niezniszczalnego wręcz, oschłego i zdystansowanego – być może nawet taki właśnie jest – ale gdzieś w głębi ma też inną, łagodniejszą stronę, którą zdołałam dostrzec zaledwie na ułamek sekundy kilka razy. Nie jestem pewna, czy się zapomina, czy po prostu ja to dostrzegam, ale dzieje się to zawsze, gdy zostajemy we dwójkę sam na sam. 

Tylko wtedy. 

Wstaję z kanapy,  Maddoxa już przy mnie nie ma i robi mi się dziwnie… nieprzyjemnie. Jakbym traciła z oczu coś więcej, niż tylko jego ciało. 

Mój warkocz jest w opłakanym stanie, więc gdy idę w kierunku okna, ściągam gumkę do włosów i związuję je jeszcze raz w ten sam sposób. Wiem, że nie będzie to nic wspaniałego, ale nie oczekuję wiele. Kilka tłustych kosmyków włosów nad czołem mnie nie zbawi. 

Odsuwam zasłony przy oknie i w końcu jestem w stanie potwierdzić, że wzeszło słońce. A przynajmniej… zrobiło się jaśniej. Odrobinę. Niestety ten świat wciąż wygląda zupełnie inaczej, szaro i ponuro. Słońca jako gwiazdy na niebie nie uświadczysz. Widoczność nie jest duża, bo nad ulicami rozciąga się lekka mgła. Budynki i asfalt są mokre, ciemne, jest tu pusto, a gęste chmury jakby w ogóle się nie przesuwają i uniemożliwiają dostrzeżenie czegokolwiek za nimi. Gdy uchylam okno, czuję wiatr, lecz rzeczywiście niebo się nie zmienia. Wychylam głowę, by sprawdzić, czy to w ogóle możliwe. 

– Uważaj – zaskakuje mnie głos z tyłu. 

Wzdrygam się tak gwałtownie, że uderzam głową we framugę. Wycofuję się z powrotem do pokoju. 

– Sprawdzałam tylko, czy na pewno wieje wiatr. Chmury się praktycznie nie ruszają. Są tak gęste, że w ogóle nie przypomina to poranka. 

– Tu zawsze będzie ciemniej. Nie zobaczysz ani grama słońca ani księżyca, tylko pustkę, czerń i szarość. Burze biorą się z magii, nie z wyładowań elektrycznych. Wczorajsza pewnie zaczęła się, bo tutaj weszliśmy. 

– Która jest godzina? 

– Zakładam, że około dziewiątej. 

Kiwam głową. 

– Jak się czujesz? 

Jego głowa obraca się tak szybko, jakby zobaczył właśnie zwierzynę na polowaniu. 

Gdy zabierasz ból (Srebrna noc #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz