Osiem

1.3K 152 13
                                    

– Może June nie będzie miała na celu zranienia tej zdziry, ale ja już tak. 

Słowa Maddoxa dudnią mi w głowie niczym hałaśliwe bębny. Nie mogę nawet myśleć o tym, jak brzydko nazwał moją babcię, bo zachowanie June sprawia, że panikuję. Ona naprawdę pędzi na zlamanie karku do mojego domu, zupełnie nie przejmując się tym, że pada deszcz, a ja jestem wciąż w czarnych miękkich skarpetach, które są kilka rozmiarów za duże. Moja czarna bluza nasiąka wodą zanim wsiadamy do samochodu. June wpycha mnie na miejsce pasażera i sama siada za kierownicą. Kian dopada jej okna i zdyszany pyta: 

– Gdzie? 

– Dom Hadleyów, weź Rena ze sobą. Teraz! – krzyczy June. 

Następnie naciska pedał gazu i wycofuje auto z podjazdu. Kian znika, więc zakładam, że materializuje się w innym miejscu. 

– Musimy… musimy go powstrzymać… co on chce… dlaczego? – dukam słowo po słowie, mając zupełny mętlik w głowie. 

– Nie odpuści jej takiej krzywdy – cedzi June przez zaciśnięte zęby. Jedzie bardzo szybko i niedokładnie. – Możesz stworzyć barierę ochronną, która uchroni nas przed widokiem ludzkim? 

– Dlaczego? 

– Nie mam prawa jazdy – oznajmia, szarpiąc za kierownicę w jedną i w drugą stronę. – Nie jestem zbyt dobrym kierowcą. Sorry. 

Nie zadaję więcej pytań. Tworzę barierę zaklęciem. Dzięki niemu ludzie po drodze nas nie zobaczą, a jednocześnie jeśli czegoś dotkniemy, nie zmieciemy tego z drogi. Ta na szczęście jest prawie pusta, gdy pędzimy tak kilka minut, aż w końcu docieramy pod posiadłość babci. 

– Maddox. Co on… – zaczynam, ale nie daję rady dokończyć, bo June ciągnie mnie w stronę wyjścia. 

– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy pędzić – mówi June. 

Nie ma zapiętych pasów, więc po prostu wyskakuje z samochodu, chyba nawet nie gasząc silnika. Gnam za nią, biegnę ile sił w nogach, ale zdecydowanie nie jestem tak szybka jak ona. Wydaje mi się, że trenuje. Ma kondycję. Ja oddycham ciężko już po kilku metrach. 

June posyła wiązkę magii w kierunku drzwi, wyłamując je z zawiasów. Słyszymy jakieś głosy z głębi domu, więc kierujemy się właśnie tam. Kian i Ren już tu są zgodnie z poleceniem June. 

I tej sceny nie spodziewałabym się chyba w najśmielszych snach. 

Mira stoi przytulona do ściany,  jej szeroko otwarte oczy zdradzają przerażenie. Przed nią stoją Kian i Ren, ochraniając ją przed… Maddoxem. 

Ten zaś zionie furią. Gdyby wściekłość mogła przybrać materialną formę, to właśnie stałaby się nim. 

– Zejdźcie mi, kurwa, z drogi – warczy Maddox. 

– Powiedziałem ci już, że tego nie zrobię – odpowiada Kian. – Cofnij się, Mad. Nie boję się twoich rączek. 

June wpada pomiędzy nich. Maddox mechanicznie się od niej odsuwa… ale ledwie odrobinę. Mniej niż zwykle. 

– Nie będziemy tutaj nikogo ranić – mówi ostro June. – Musisz się uspokoić. 

– Zraniła ją – cedzi Maddox. – Zraniła Beth i pozwoliła, by ją wychłostano. Zasługuje na śmierć. 

– Nie my będziemy decydować, kto zasługuje na śmierć, a kto nie – oznajmia June. – Odpuść. 

Maddox kręci głową. 

Mira wciąż jest schowana za demonami i w końcu łapie mój wzrok. 

– Dziecko! – Na jej twarzy pojawia się lekka ulga. Chyba cieszy się, że mnie widzi. Lustruje moją sylwetkę z góry na dół, a potem ostrym głosem pyta: – Uleczyłaś się? 

Gdy zabierasz ból (Srebrna noc #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz