Siedem

1.4K 169 3
                                    

Spałam. 

Leczyłam się.

Zjadłam jeszcze coś, co przyniósł mi Maddox. Kręci się cały czas w pobliżu niczym cień. Nic nie mówi, nie wymaga ode mnie interakcji i sam nie inicjuje rozmowy, a ja przecież nie będę go ciągle ciągnęła za język.

Oddałam mu kurtkę, położyłam ją przed barierą, ale jej nie zabrał. Nadal tam leży. Teraz go tu nie ma, jednak pusty talerz po kanapkach i kubek po ziołach przypominają mi, że to właśnie on je przyniósł. 

Czuję się jak więzień, ale przyjmuję wszystko, bo dzięki temu mam czas na leczenie. Po ostatniej sesji zasnęłam – specjalnie w pozycji na brzuchu, by rany mogły się zagoić. Teraz czuję, że wracają mi siły. Nareszcie. Minęło już na pewno sporo czasu. Być może spałam w dzień, bo wcześniej widziałam w okienku przy suficie światło, a potem znów zaczął padać deszcz i zrobiło się ciemno. Praw żedopodobnie nadszedł kolejny wieczór. 

Mam cichą nadzieję, że ktoś będzie mnie szukał, jednak moje sny odtworzyły całą ostatnią lekcję Miry i… nie wiem, czy chcę wracać. 

Nie wiem, co mam robić. Nie mam dokąd pójść. Nie mogę tu zostać i wyjawić im, co się stało. Maddox przeraża mnie samym wzrokiem, gdy zerka na moją skrzywioną twarz przy nieostrożnym ruchu. Czai się w nim chęć… zemsty. Chociaż przecież to nie jego skrzywdzono. 

Obawiam się tego, co się wydarzy, gdy powiem prawdę. June zapowiedziała, że chce wyciągnąć z tego konsekwencje. 

Sięgam dłonią do tyłu na plecy i ściągam ostatnie opatrunki. Czuję, że rany się już zasklepiły i teraz tworzą tylko miękkie wzory na skórze, blizny, które zapewne też znikną – w mniejszym lub większym stopniu. Siniaki z rąk i brzucha też zniknęły, potylica i nadgarstki już mnie nie bolą. 

Odgarniam włosy do tyłu i zerkam na swoje ciało – jestem zupełnie nieprzygotowana do niczego. Do walki, do ucieczki, do konfrontacji. Ślady po krwi z nosa zmywam w maleńkiej łazience, która znajduje się obok tego pomieszczenia. Za każdym razem, gdy jej używam, czuję się nieswojo. Nie ma w niej żadnego okna, światło jest słabe, a drzwi nie domykają się do końca – są zasuwne, lekkie, chyba z premedytacją. 

Oglądam swoją twarz w lustrze i przygotowuję się na konfrontację. Muszę. 

– Beth? 

Akurat w momencie, gdy wychodzę z łazienki, wita mnie znów miękki damski głos. To June, która przekracza ognistą barierę, a płomienie tańczą wokół niej przez krótką chwilę. 

Mierzymy się spojrzeniem. Jej brązowe włosy wciąż sięgają za ramiona i są przylizane do tyłu, założone za uszy. Usta pokryte są półprzezroczystą warstwą jakiejś ciemnej pomadki. Dwa kolczyki w kształcie czarnych kamieni połyskują od światła lampy, a smukła sylwetka otulona jest czarną bluzką wiązaną na przodzie, obcisłymi spodniami, mocnymi butami za kostkę i przede wszystkim długą skórzaną kamizelką. June wygląda znacznie mocniej… silniej… mroczniej niż rok temu. Porusza się z większą gracją. Roztacza wokół siebie taką aurę, że nie chciałabym być tym, kto z nią zadrze. 

– June.

Unoszę brodę. Już nie jestem aż tak bezbronna. Uleczyłam się. Mogę spojrzeć jej prosto w oczy i nie krzywić się z bólu. 

– Musimy porozmawiać – mówi czarownica. – To już czas. 

– Gdzie twoje demony? – Mrużę oczy. 

– Przyszłam sama. – Unosi obie ręce. – Nie chcę kłopotów. Postanowiłam, że będziemy sobie równe, nie wezmę ze sobą demonów. Tylko ty i ja. Czarownica z czarownicą. 

Gdy zabierasz ból (Srebrna noc #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz