Dwadzieścia trzy

1.3K 164 41
                                    

Jak już zauważyliście, rozdziały pojawiają się praktycznie codziennie i raczej już tak zostanie aż do końca publikacji. 😇

Jak myślicie, dotkną się kiedyś, czy nigdy? 😏

_________________________

Stało się. Wciąż i wciąż zerkam na dłoń Maddoxa już ukrytą w rękawiczce. Obiecał duszę Athei. Zrobił to. Będzie musiał się jej oddać i zostać w drugim wymiarze. Nie potrafię zupełnie się z tym pogodzić i mój mózg pracuje na pełnych obrotach, starając się wymyślić jakiś sposób na odkręcenie tego. 

– To było takie głupie – cedzę pod nosem. – Takie głupie, Mad. 

Zerka na mnie łagodnie. 

– Skracasz moje imię. 

– Powinnam cię nazywać tylko głupcem. Jak mogłeś to zrobić? 

– Zrobiłem to, co musiałem zrobić. 

Demony Athei wpuszczają nas na tyły domu i idą za nami, nie mówiąc nic. Atheia nie kwapiła się, by nam towarzyszyć, ale może to i lepiej, bo przynajmniej mogę coś teraz powiedzieć. A chyba mam dużo do powiedzenia. 

– Wcale nie musiałeś. Na pewno są inne sposoby na to, by znaleźć Veno. Nie musiałeś obiecywać od razu swojej duszy. 

Nie mogę wytrzymać tej presji. Rodzi się we mnie tak wielka złość, że aż mrowią mnie palce i oczy. Już wiem, co miała na myśli June, gdy wspominała, że po dłuższym czasie zmagania się z tyloma problemami, jej priorytetem jest dobro i ochrona innych stworzeń, wcale nie siebie. Wolałabym już, by Atheia wybrała moją duszę, bym tu została. 

– Masz rodzinę. Masz June, Rena, Kiana, którzy czekają na ciebie tam na górze. Dlaczego to zrobiłeś? 

– A jakie miałem wyjście? 

– Mogliśmy obiecać moją duszę. 

Prycha.

– Nie pozwoliłbym na to. 

Przesuwam językiem po zębach. 

Schodzimy w dół po jakichś schodach. Nie mam pojęcia, gdzie idziemy, ale nic nie jest mi teraz straszne. 

– Ja nie mam na górze nikogo, kto na mnie czeka. Mojej babci nie zależy na moim powrocie, bo i tak już odeszłam z Sabatu. Nie mam tam nikogo. Nikt by nie płakał, gdybym tu została. 

– Nie pozwoliłbym na to, by ktokolwiek zabrał twoją duszę. Koniec tematu.

Zatrzymuje się.

Demony nas wymijają, gdy jesteśmy już w piwnicy. Idą w kierunku drzwi.

Ja zatrzymuję się naprzeciwko Maddoxa i patrzę mu dzielnie prosto w oczy. 

– Musisz wrócić – nalegam. – Jesteś im potrzebny. Oni są potrzebni tobie. 

– Ja nadaję się tylko do zabijania, rozumiesz? Tylko do zabijania. Nie muszę żyć w świecie, w którym najbardziej liczy się życie i bezpieczeństwo. 

Moja dolna warga drży. 

– Jesteś popieprzony – wymyka mi się. – Zasługujesz na to życie tak samo jak inni. Może nawet zasługujesz na nie bardziej. Twoje myślenie jest toksyczne i kierują tobą doświadczenia z przeszłości. Nie jesteś już maszyną do zabijania i wcale nie otacza cię śmierć. Jedyne, co robisz, to zapewniasz wszystkim bezpieczeństwo. Odkąd pamiętam, zawsze chronisz mnie przed śmiercią. Przed upadkiem.

– Dokładnie tak jest – cedzi. – I tym razem też cię ochronię. 

– To nie jest twój obowiązek. 

Gdy zabierasz ból (Srebrna noc #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz