11. Pomysł rozsądny inaczej

184 73 37
                                    

– Już się bałem, że nie przyjdziesz – zaśmiał się Markus. – Amando, przedstawiam ci moje rodzeństwo. Marika i Michael. Dzieciaki, tak jak obiecałem oto najprawdziwsza królewna we własnej osobie.

– Cześć! – zawołałam wesoło i kucnęłam, żeby zmniejszyć dystans.

Zza chłopaka wysunęły się dwie małe złotowłose główki.

– Co będziemy robić? – zapiszczała dziewczynka.

– A na co macie ochotę? – zapytałam.

– Zagrajmy w chowanego! – zaproponował Michael, a Marice natychmiast zaświeciły się oczy.

– Tak, prosimy! Markus! – Popatrzyła na niego błagalnie, a on z kolei skierował wzrok na mnie i uniósł brwi pytająco.

– W porządku, ale ustalmy parę zasad. Niedługo zrobi się ciemno, więc nie odchodźcie za daleko. Trzymajmy się królewskiego ogrodu, dobrze? – zaproponowałam, a dzieci zapiszczały radośnie i wybiegły ze stajni w poszukiwaniu kryjówki.

– I żadnego wchodzenia do lasu – zawołał za nimi Markus surowym tonem.

– Możemy liczyć jako pierwsi – oznajmiłam, chociaż w sumie było to zbyteczne, bo dzieci już uciekły.

– To fatalny pomysł. – Markus wypuścił wolno powietrze z płuc.

– Dlaczego? – Uśmiechnęłam się szeroko.

– Nie wiem, mam złe przeczucia. Nie powinienem spuszczać z oka żadnego z was. – Pokręcił głową.

– Spokojnie, dookoła pełno straży. Jesteśmy bezpieczni, dzieci też. Wątpię, żeby Bestia była na tyle bezczelna, żeby tu wejść.

Opuściliśmy stajnię i ruszyliśmy w kierunku ogrodów. Marikę wypatrzyłam niemal natychmiast. Siedziała w skrzyni na narzędzia. Rąbek jej żółtej sukienki wystawał spod wieka. Spojrzeliśmy po sobie z Markusem porozumiewawczo.

– Markus, chodzimy tak w kółko. Nigdy ich nie znajdziemy – westchnęłam głośno.

– Jakie licho nas podkusiło, że się zgodziliśmy na tę zabawę? Co ja powiem w domu, jak ich nie znajdę? Tata nie będzie zachwycony.

Ze skrzyni dobiegł zduszony chichot. Odliczyliśmy z Markusem do trzech i razem podnieśliśmy wieko skrzyni. Dziewczynka krzyknęła i zaczęła się śmiać. Starszy brat chwycił ją w ramiona i zakręcił nią w powietrzu.

– Gdzie Michael? – zapytał, stawiając ją na ziemi.

Mała spuściła wzrok.

– Obiecałam, że nie powiem.

– Oj nie bądź taka – zaśmiał się Markus. – Nie zdradzę mu, że wiemy od ciebie – zapewnił z powagą.

Marika kręciła się nerwowo przez chwilę, jakby nie mogła się zdecydować, który z braci zasługuje na większą lojalność. W końcu skuliła się w sobie i wyszeptała:

– Michael poszedł do lasu.

Spojrzeliśmy po sobie z Markusem z przerażeniem.

– Dlaczego na to pozwoliłaś, Mariko? – Spojrzał na nią karcąco. – Umówiliśmy się, że tam nie chodzimy.

– Wiem, ale Michael nie chciał, żebyście go tak łatwo znaleźli! – Jej oczy momentalnie wypełniły się łzami. – Gniewasz się na mnie?

– Na ciebie nie – westchnął cicho. – Ale Michael dostanie ode mnie porządną nauczkę.

– Ale nie mów mu, że to ja ci powiedziałam – zapiszczała, wieszając się na jego rękawie.

Wziął ją na ręce i objął opiekuńczo.

– Masz moje słowo – zwrócił się do niej, a potem spojrzał na mnie z powagą. – Amando, czy mogę zostawić z tobą Marikę? Wrócicie do zamku, tam będziecie bezpieczne.

– Nie! – zawyła Marika, wczepiając się w brata jak małpka. – Chcę iść z tobą!

– Pójdziemy razem – oznajmiłam z powagą.

– Mowy nie ma! – Pokręcił głową i zatkał uszy siostrze, zanim powiedział: – Bestia może tam być, nie narażę cię na niebezpieczeństwo przez własną głupotę.

– Jestem tak samo winna – stwierdziłam. – Jeśli nie bardziej. W końcu to ja się zgodziłam na tę zabawę.

– Wzięłaś różdżkę? – spytał z wyraźną rezygnacją w głosie.

– Nie – odparłam z automatu, ale instynktownie wsadziłam rękę do kieszeni i mile zaskoczona trafiłam na znajomy kawałek drewna. – A nie, jednak mam! Zapomniałam, że to płaszcz wuja.

– Dlaczego książę Antoni nosi twoją różdżkę w kieszeni? – Zmarszczył brwi w konsternacji.

– To... długa historia – westchnęłam. – Nie ma czasu na opowiadanie.

Było już całkiem ciemno, gdy weszliśmy do lasu.

***

Antoni stał przy oknie i co chwila wyglądał na zewnątrz.

– Gdzie ona jest? – denerwował się.

– Mówiła, że wróci o konkretnej porze? – zapytała spokojnym tonem Melinda znad robótki ręcznej.

Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym odpowiedział:

– Nie. Wycwaniła się! – wykrzyknął. – Myśli, że jeśli nie sprecyzuje, kiedy wróci, to nie będę mógł jej zarzucić, że się spóźniła.

– Widzisz? Amanda uczy się na błędach! – parsknęła cicho Melinda, ale zdenerwowanie brata zaczęło jej się udzielać.

Oboje podskoczyli, kiedy ktoś gwałtownie załomotał w drzwi gabinetu. Królowa odłożyła robótkę, wygładziła suknię i zawołała:

– Proszę!

Do pokoju wszedł rozgorączkowany strażnik.

– Pani, Bestia, widziano ją na granicy ogrodów królewskich, uciekła do lasu, był z nią Goter i jakiś wilkołak! – Mężczyzna ciężko dyszał. Prawdopodobnie biegł.

Melinda i Antoni wymienili między sobą przerażone spojrzenia.

– Proszę natychmiast przyprowadzić moją córkę – powiedziała kobieta.

Strażnik przełknął ciężko ślinę.

– Królewna też poszła do lasu. Chwilę przed tym, jak zauważyliśmy Bestię – wyjąkał.

– Słucham? – wycedził ze złością Antoni. – I nikt jej nie powstrzymał?

– Była w towarzystwie ochroniarza. – Strażnik otarł nerwowym ruchem pot z czoła.

– Czy wszczęto już alarm? – zapytała z powagą Melinda.

– Oczywiście, wasza wysokość – przytaknął rycerz.

– Znajdźcie moją córkę – dodała lodowatym tonem.

Strażnik wybiegł z pomieszczenia, a Antoni ruszył do drzwi w ślad za nim. Melinda odprowadziła go wzrokiem. Przygryzła wargę do krwi, ale wcale tego nie zauważyła.

– Uważaj na siebie, Antoni – zawołała. – I znajdź ją...

– Taki mam zamiar – rzucił przez ramię i wyszedł mamrocząc pod nosem: – Żeby tylko nie było za późno.

Tajemnica rodu Emeraldów. Amanda. Tom 1. Część 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz