Rycerze w barwach mamy pojawili się nagle, a razem z nimi rozpętał się chaos. Prawdziwi strażnicy starli się z armią Bestii, ale tak, jak przewidział Markus, ciężko było odróżnić wrogów od przyjaciół. Miasto stanęło w płomieniach. Ludzie uciekali ze swoich domów. Zewsząd docierały do mnie krzyki, jęki, płacz... Stałam pośrodku tego wszystkiego i nie mogłam się poruszyć. Markus odciągnął mnie siłą i zmusił, żebym pozostała w cieniu drzew. Szarpałam się z nim, okładałam go pięściami, ale nie chciał mnie puścić.
– Muszę im pomóc – szlochałam.
– Nie możesz, Amando – powtarzał jak zdarta płyta. – Nie dasz rady sama.
Wciągnął mnie głębiej w las. Drzewa trochę tłumiły odgłosy walki, ale nadal słyszałam je aż nazbyt wyraźnie. Przycisnęłam dłonie do uszu i skuliłam się w sobie.
– Moi ludzie umierają – szepnęłam.
Markus mnie puścił. Najwyraźniej uznał, że skapitulowałam. Słyszałam, jak odchodzi parę kroków w tył.
– Mama opowiadała mi legendę o tej polanie – powiedział nagle.
Otarłam oczy wierzchem dłoni i podążyłam za nim wzrokiem. Faktycznie tu, gdzie stał, nie rosły żadne drzewa.
– Według niej tysiące lat temu na tym polu rozegrała się wielka bitwa. Tamaria walczyła z jakimś wrogim landem. Dostaliśmy ostro w kość – skrzywił się. – Została nas garstka. Już prawie porzuciliśmy nadzieję i wtedy spod ziemi zaczęła wynurzać się broń. Ale nie byle jaka! O wiele lepsza od tej, którą dzierżył wróg. Była zaczarowana, lekka i trafiająca prosto tam, gdzie powinna. Mama mówiła, że Tamaria nigdy nie przygląda się biernie, gdy ktoś przelewa krew jej mieszkańców. Zadba, żebyśmy przetrwali.
– Wierzysz w to? – wyrwało mi się o wiele bardziej sceptycznie, niż zamierzałam.
– Bardzo bym chciał – westchnął i odwrócił wzrok.
– To on? – Usłyszałam znajomy głos i zamarłam.
Wolno odwróciłam głowę w kierunku Piotra, który wyszedł zza krzaków, dysząc ciężko. Stał pochylony, jakby szykował się do skoku. Markus, wyczuwając niebezpieczeństwo, stanął przede mną, a Piotr ryknął śmiechem.
– Chyba dostałem swoją odpowiedź – oznajmił i z rozbiegu wpadł na Markusa, przygwożdżając go do ziemi.
Wrzasnęłam, ale nie mogłam się ruszyć. W przerażeniu obserwowałam, jak się szamoczą. Dłonie Piotra zmieniły się w wilcze pazury. Przejechał nimi po ramieniu Markusa. Krew trysnęła z rany, ale Markus znalazł w sobie siłę, żeby również zaatakować. Wymierzył mu silny cios w szczękę, a potem kopnął go w pierś. Piotr odleciał dobry kawałek od niego. Wreszcie się ocknęłam, podbiegłam do Markusa i przy nim uklękłam. Pomogłam mu wstać, a potem uleczyłam jego ramię. Piotr obserwował nas, mrużąc oczy, ale nie podszedł bliżej.
– Bestia kazała mi cię znaleźć i przyprowadzić z powrotem do zamku – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego z pogardą.
– Nie chcę tego robić – dodał i postąpił krok w moim kierunku.
– To nie rób – warknęłam. – Zostaw nas. Odejdź.
– Odejdę, ale tylko wtedy, gdy pójdziesz razem ze mną. – Rozłożył ręce w pokojowym geście i zerknął ze złością na Markusa. – Ucieknijmy razem...
Parsknęłam śmiechem. Nie było to zbytnio rozsądne, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Amando, kocham cię – powtórzył głośniej drżącym głosem.
Markus drgnął, jakby chciał na niego skoczyć. Ścisnęłam go ostrzegawczo za rękę, żeby tego nie robił. Na szczęście posłuchał.
– Jeśli ze mną nie pójdziesz, zabiję go – powiedział, wskazując brodą na Markusa. – Umrze na twoich oczach. Nie dasz rady obronić jego i siebie.
– Tak kochasz, że byłbyś gotów mnie zabić? – spytałam sucho.
– Jesteś moja. – Potrząsnął głową.
– Nie, Piotrze – odparłam z powagą.
Sapnął z frustracją i znów się pochylił, szykując do skoku. Zanim jednak przystąpił do ataku, z jego piersi wyrwał się przeraźliwy skowyt.
– Dokonałaś wyboru, Amando – powiedział. – Moi bracia zjawią się tu lada chwila.
– Pozwól nam odejść – powtórzyłam i postąpiłam krok w jego kierunku, ale Markus zdecydowanym ruchem zagarnął mnie z powrotem za siebie.
Piotr prychnął i zaatakował. Markus odepchnął mnie na bok i przyjął na siebie pierwszy cios. Piotr znów go zranił, tym razem w plecy, a potem sięgnął do gardła. Uwiesiłam się na jego ramieniu, ale odtrącił mnie, jakbym była natrętną muchą. Upadłam na ziemię.
Coś błysnęło w krzakach tuż obok mojej prawej ręki. Sięgnęłam po to i... zacisnęłam palce na chłodnym sztylecie. Bez namysłu wbiłam go w stopę Piotra i niemal natychmiast wyszarpałam z rany.
Piotr się zatoczył. Zawył z bólu i puścił Markusa. Piotr stracił równowagę, upadł na plecy, a wtedy podpełzłam do niego i zawisłam nad jego klatką piersiową ze sztyletem w dłoni.
– No dalej – sapnął.
Zawahałam się.
– Ty suko – dodał i spróbował się podnieść.
Spanikowałam. Krzyknęłam i zatopiłam sztylet w jego piersi. Jego twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia. Sama nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam. Zabiłam go. Odsunęłam się od niego i odszukałam wzrokiem Markusa. Leżał zakrwawiony nieopodal. Nie ruszał się. Podeszłam do niego na czworaka.
– Markus – szepnęłam przerażona i potrząsnęłam nim.
Ocknął się i uśmiechnął półprzytomnie. Zawiesiłam nad nim dłonie.
– Melistateum – powiedziałam.
Krew wsiąknęła w jego ciało, rany się zamknęły, a jego twarz nabrała zdrowych kolorów. Wszystko to stało się w ułamku sekundy. Nie minęło nawet pół minuty, a Markus już siedział obok mnie i scałowywał łzy z moich policzków.
– Musimy iść. – Powstrzymałam go zdecydowanym ruchem, chociaż w duchu wcale nie chciałam, żeby przerywał.
Bez słowa dźwignął się z ziemi i podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Gdzieś w głębi lasu rozległo się przenikliwe wycie. Bracia Marone się nawoływali. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Byle dalej od tego dźwięku.
CZYTASZ
Tajemnica rodu Emeraldów. Amanda. Tom 1. Część 2
Fantasy⚠️Drodzy! Książka przechodzi generalny remont. Jeśli zdecydujecie się czytać ją w tym momencie i znajdziecie jakieś błędy, koniecznie napiszcie w komentarzu! Bardzo mi pomożecie! 😊⚠️ Kontynuacja książki pt. "Tajemnica rodu Emeraldów. Amanda. Tom 1...