20. Znowu w domu

138 70 56
                                    

Minęło już kilka lat od czasu, gdy tak bardzo się pokłóciłam z wujem, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Zdążyłam zapomnieć, jakie to przytłaczające uczucie widzieć go tak wściekłym. Nie krzyczał, więcej nie wrócił do tematu, ale był w stosunku do mnie tak oziębły, że przebywanie z nim w jednym pokoju stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłam go winić, bo cała odpowiedzialność leżała po mojej stronie. Miał rację, zachowałam się skrajnie głupio.

– Co się stało? – Mama zmarszczyła brwi, kiedy nas zobaczyła.

Wuj posłał mi wymowne spojrzenie.

– Amando? – Przeniosła na mnie wzrok.

Westchnęłam ciężko.

– Antoni? – Mama stanęła między mną a wujem. – Wytłumaczcie mi, co się dzieje.

– Niedoszły adorator Amandy okazał się wilkołakiem. Razem z braćmi urządzili polowanie na nią w lesie – wycedził wuj, patrząc mi w oczy. – Uciekła w ostatniej chwili, znalazłem ją pod domem roztrzęsioną i ledwo trzymającą się na nogach.

Mama przysłoniła usta w przerażeniu, a potem ruszyła w moim kierunku.

– Wstrzymaj się ze współczuciem, bo wszystko, co miało miejsce wydarzyło się na życzenie Amandy. Doskonale wiedziała, z kim ma do czynienia – dodał, dalej świdrując mnie wzrokiem.

Mama zatrzymała się w pół kroku.

– Wiedziałaś? – spytała zdziwiona.

– Tak, jestem idiotką – westchnęłam z irytacją. – Zaufałam niewłaściwej osobie. Zabijcie mnie.

Szarpnęłam za klamkę i wyszłam z pokoju.

– Idę do Markusa – rzuciłam przez ramię.

Nikt mnie nie powstrzymał, więc wróciłam do pokoju, żeby się przebrać w tutejszy strój. Założyłam też na siebie pelerynę z kapturem i opuściłam zamek.

Tym razem trafiłam do celu o wiele szybciej. Zapukałam do drzwi stodoły, ale nie dostałam odpowiedzi. Nacisnęłam na klamkę, a gdy ustąpiła weszłam do środka. Nikogo nie było, ale zapalone świece stanowiły dowód, że lada moment się to zmieni. Wolnym krokiem podeszłam do blatu, na którym leżały narzędzia. Nie zdążyłam im się dobrze przyjrzeć, bo drzwi otworzyły się z impetem. Skrzywiłam się, bo nie na tego Lawendora liczyłam.

Ojciec Markusa spojrzał na mnie spode łba, a potem uśmiechnął się złośliwie i złożył mi przesadny ukłon.

– Jaśnie pani w moich skromnych progach? – spytał z ironią.

– Dzień dobry – westchnęłam.

– Markusa nie ma, jak pewnie zauważyłaś – powiedział już swoim normalnym głosem. – Poszedł odebrać rodzeństwo ze szkoły.

– Poczekam. – Usiadłam na sianie i założyłam nogę na nogę.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili potrząsnął głową i machnął ręką, jakby odpędzał natrętną muchę.

– Dałabyś mu spokój. Chłopak nie potrzebuje królewskiej łaski. Powinien stąpać twardo po ziemi, przejąć zakład...

– Być nieszczęśliwy, jak pan – dopowiedziałam.

Spiorunował mnie wzrokiem.

– Wiem już, dlaczego tak pan gardzi moją mamą – dodałam cicho. – Bardzo mi przykro, że wam się nie udało.

– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Moja mama nie była również odpowiedzialna za to, co spotkało pana żonę. – Podniosłam się i postąpiłam krok w jego kierunku.

Tajemnica rodu Emeraldów. Amanda. Tom 1. Część 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz