Pov. Bloom...
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wstałam z łóżka i podeszłam w stronę drzwi,a kiedy je otworzyłam zatrzymałam się jak sparaliżowana.
Nie zobaczyłam znajomego,lekko oświetlonego z pomocą palących się świec korytarza,a pokój,w którym byłam poraz pierwszy,wydawał mi się dziwnie znajomy mimo,iż byłam pewna,że nigdy wcześniej w nim nie byłam.Od razu,gdy przekroczyłam próg poczułam znajomy zapach kwiatów róży,lecz poza pięknym zapachem w powietrzu unosiło się coś jeszcze...poczucie nadciągającego zagrożenia.
Duże okno zasłaniały ciemne kotary,więc po chwili wahania uniosłam dłoń i odsunęłam je,tym samym wpuszczając do pomieszczenia trochę światła.Sama nie wiem,dlaczego zawahałam się to zrobić.
Może bałam się,że duchom przeszłości,żyjącym w tym miejscu,nie spodoba się to,że ktoś zakłóca ich spokój,a może w rzeczywistości sama bałam się widoku świtała,które od dawna stało się dla mnie tak obce?Kiedy rozejrzałam się po pomieszczeniu wiedziałam już skąd wziął się ten zapach...przy łóżku,niemal przy każdej ze ścian i nawet na podłodze znajdowały się róże lub ich płatki,których krwista czerwień kontrastowała z czarnymi ścianami i odnosiłam nieodparte wrażenie,że te kwiaty, których płatki,mimo iż były popalone,wciąż wyglądały tak żywo i zupełnie nie pasowały do ciemności tego miejsca.
Pokój ten,choć nieznajomy, wydawał się miejscem,które idealnie pasowało do Domino,które mimo iż było już od wielu lat na nowo wypełnione szczęściem i życiem,dla mnie coraz częściej w środku,w samym sercu zamku,w którym byliśmy my wszyscy,zdawało się...martwe.
Każdy z nas miał swoje problemy,o których nie mówił nikomu.
Każde z nas miało i skrywało swoje tajemnice,zamknięte głęboko w ciemnych korytarzach tego domu, które za zamkniętymi drzwiami pod osłoną ciemności wydostawały się na wolność,lecz nigdy nie ujrzały światła dziennego.Na jednej ze ścian było powieszone lustro w złotej oprawie,a w tym lustrze...moje własne odbicie. Znajome,lecz obce.
Twarz kobiety uwięzionej w po drugiej stronie wydawała się znajoma,lecz im dłużej na nią patrzyłam,tym bardziej zaczęłam dostrzegać różnice.
Jej twarz,jej wzrok pełen nienawiści i niewypowiedzianego bólu nie mógł należeć do mnie...tą kobietą nie mogłam być ja.
Jej spojrzenie było tak hipnotyzujące,że trudno było mi oderwać od niej wzrok,lecz kiedy wreszcie udało mi się to zrobić, zobaczyłam czyjąś dłoń na jej ramieniu i ciemną,przypominającą cień postać,której oczy błyszczały w dziwnie znajomy sposób,a kiedy poczułam ciepło tej dłoni na swoim ramieniu odwróciłam się gwałtownie,lecz za mną nie dostrzegłam nikogo.
Gdy ponownie przeniosłam swój wzrok na zimną,szklaną powierzchnię lustra w jego odbiciu nie dostrzegłam już siebie. Znajoma postać po drugiej stronie lustra wyłoniła się powoli z cienia niczym zza ciemnej kurtyny.- Valtor...minęło już tyle czasu,a ja wciąż nie mogę uwierzyć,że już Cię nie ma przy mnie.
Każdego dnia,kiedy zasypiam marzę,że znów Cię zobaczę,że kiedyś nadejdzie dzień,w którym spotkamy się razem i spojrzymy na siebie tak samo jak w dniu,w którym spotkaliśmy się poraz pierwszy.
Nie czuję już Twojego płomienia,lecz nie wierzę...nigdy nie uwierzę,że naprawdę odszedłeś,lecz jeśli to prawda,to...zabierz mnie ze sobą. Spraw,by moje życie na nowo stało się pięknym snem,nawet jeśli ten sen nigdy nie będzie mógł stać się rzeczywistością - czekałam na jaką kolwiek odpowiedź,gest,spojrzenie dzięki,któremu będę mogła zrozumieć co chce mi powiedzieć,lecz żadne słowa nie wypłynęły z jego ust,a nasze spojrzenia nie były już takie same.Stałam tak bezruchu wpatrując się w szklaną powierzchnię lustra tak długo aż jego odbicie,które być może istniało tylko w mojej wyobraźni,zniknęło.
CZYTASZ
(𝑁𝐼𝐸)𝑆𝘱𝘦ł𝘯𝘪𝘰𝘯𝘦 𝘮𝘢𝘳𝘻𝘦𝘯𝘪𝘦 𝑩𝒍𝒐𝒐𝒎 𝒙 𝑽𝒂𝒍𝒕𝒐𝒓
Fanfiction𝘒𝘖𝘕𝘛𝘠𝘕𝘜𝘈𝘊𝘑𝘈 𝘬𝘴𝘪ąż𝘬𝘪 "𝘒𝘪𝘦𝘥𝘺 𝘴𝘬𝘰ń𝘤𝘻𝘺 𝘴𝘪ę 𝘮ó𝘫 𝘤𝘻𝘢𝘴. 𝘉𝘭𝘰𝘰𝘮 𝘹 𝘝𝘢𝘭𝘵𝘰𝘳" 𝑆𝑇𝑅𝐴Ż𝑁𝐼𝐶𝑌 𝑃𝑅𝑍𝐸𝑍𝑁𝐴𝐶𝑍𝐸𝑁𝐼𝐴. Klucz do szczęścia cz.I : (Nie)Spełnione marzenie 𝑩𝒍𝒐𝒐𝒎 𝒙 𝑽𝒂𝒍𝒕𝒐𝒓 "Każdy z n...