28.

82 15 87
                                    

Amity

Na samą myśl po przebudzeniu z rana o nadchodzącym tego dnia wygłoszeniu robiło mi się niedobrze. Ledwie łóżko opuściłam niechętnie zrzucając z siebie puchatą kołdrę.

Pomyślałam chwilę i zabrałam się do działania. Z początku niepozornie spełniałam wszystkie należące do mnie dzienne obowiązki. Uśmiechałam się do kogo było trzeba i chodziłam tam gdzie tego ode mnie wymagano. Obowiązywał mnie strój szczególny, odświętny, ale nieprzesadny. Krawcowa szyła go na miarę, a od niedawna był już gotowy.  Denerwowałam się. O mało sukni nie podarłam wskutek przypadku. Dobrze, że uszkodzeniu uległa wyłącznie moja głowa, która zderzyła się z szafką.

Wszystko leżało idealnie. Tak jak powinno. Przynajmniej tak mi się wydawało, choć niepewność nie odstępowała na krok. Przyglądałam się sobie w lustrze przy każdej możliwej okazji.

W końcu tłum nie mógł mnie wygwizdać. Powaga w wyglądzie była obowiązkowa. Przychodziłam z ważną informacją.

Zapukałam do pomieszczenia, w którym właśnie się znajdował Hunter.

Weszłam niepewnie, usłyszawszy aprobatę z jego strony.

-Jak wyglądam?!- zapytałam zdenerwowana i już zrezygnowana.

-Bardzo dobrze, ale skąd te zawahanie w tobie? Nerwy nie odpuszczają?

Kiwnęłam, by zrozumiał, że nie odpuszczają.

-Hm, to normalne. Może i wczoraj zdawało ci się, że świat jest pod twoimi stopami, ale to właśnie chwilę przed tak naprawdę cały strach jaki w tobie tkwił się kumuluje. Będzie dobrze, zobaczysz. A nawet jeśli nie, to i tak jakiekolwiek wspomnienie o sytuacji rozpocznie zamieszki. Tacy są ludzie. Usłyszą słowo i pójdą dalej głosić całe zdania.- mówił kojąco.

-Hunter, ale ja nie chcę, żeby cię zesłali! Nie mamy tyle czasu by czekać aż ludzie sobie poplotkują i końcowo do niczego nie dojdą. Moja matka pociąga za sznurki i doprowadzi wszystko do starego porządku wmawiając i obiecując mieszkańcom nie wiadomo co.

-Mną się nie martw, to o naród trzeba dbać. Pozbawić go fałszywego władcy i pozwolić ludziom żyć jak chcą, a nie pod wiecznym zaborem królowej. Ja jeden, a całe państwo? Waga sprawy jest chyba oczywista. Może i Odali uda się mnie pozbyć, ale musisz zawalczyć, by nawet po tym pozbawić jej tronu.

-Nie wierzę, po tym wszystkim co razem przeszliśmy. Robiliśmy to dla ciebie Hunter! A tobie nadal nie zależy na twoim własnym życiu?! My wszyscy nie jesteśmy dla ciebie ważni?!- w zasadzie nie panowałam nad słowami. To wszystko mieszało mi w głowie.

Szłam w stronę drzwi.

-Jesteście jedyną rodziną jaką mam. I właśnie dlatego chcę dla was jak najlepiej... Nawet moim własnym kosztem. Czy to nie wystarczający dowód?.

Zwolniłam kroku, końcowo się zatrzymując.

Zawahałam się, ale jednak obróciłam w jego stronę i wtuliłam się w strażnika z impetem.

-Przepraszam, denerwuję się tą całą sytuacją. Po tym wszystkim to jednak moja mama, a wychodzi, że tak perfidnie oszukała mnóstwo ludzi, w tym skrzywdziła ciebie. Miałbyś normalne życie, gdyby nie ona.

-Gdyby nie ona, to pewnie nigdy bym was nie poznał.- uśmiechnął się i przytulił mnie mocniej do siebie.- Zresztą nie ma co myśleć „co by było gdyby". To do niczego nie prowadzi. Wszystko dzieje się po coś. We wszystkim także należy dojrzeć jakiegoś plusa, by się całkowicie nie załamać.

-Podziwiam twoje opanowanie Hunterze. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zawsze przy tobie będę pamiętaj o tym.

Wyszłam przed zamek, ale tylko by upewnić się, czy Luz, Willow i Gus są na miejscach. Nie mieli nic konkretnego do roboty, ważne było wsparcie i ewentualna obecność w razie kłopotów. Na całe szczęście zrobiło się zamieszanie i powinno wszystko przejść niepostrzeżenie.
Tego dnia wrota zostały otwarte dla wszelkich gości. Uważałam, że powinno być tak zawsze, lecz może udałoby się ów zmianę wprowadzić po tymże dniu.

Royal Family ~ LumityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz