dwadzieścia

913 30 5
                                    


are you ready for it...?

...

Amber

Siedziałam przy stole w oczekiwaniu na wystąpienie Gabriela, które dłużyło się w nieskończoność. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby już zaczął mówić, bo wiem, że zapewne ma wiele do powiedzenia. Problem jednak w tym, że nawet nie wyszedł jeszcze na scenę.

Całkowicie zniknął z pola mojego widzenia. Dyskretnie się za nim rozglądnęłam, żeby nie wyglądało to zbyt podejrzanie, ale za cholerę nigdzie go nie widziałam. Zupełnie jakby nagle zniknął i wcale mi się to nie podobało.

Miałam złe przeczucie. Jakby zaraz miało stać się coś strasznego i nie wiem, czy właśnie zaczynał mi się jakiś pieprzony atak paniki, czy to jakaś obsesja, której nabrałam w ciągu ostatnich dni.

Ale to chyba nic nadzwyczajnego, kiedy nieustannie muszę obawiać się o swoje bezpieczeństwo, a może nawet i życie. Zresztą Gabriel także ma w tym swój udział. Ludzie, którzy nas ścigali, widzieli jego twarz i nie sądzę, aby darzyli go swoją sympatią. 

Kurwa.

Wstałam z miejsca, wymuszając uprzejmy uśmiech w stronę ludzi, przy których siedziałam. Odeszłam od swojego miejsca, kierując się w stronę centrum sali. Nie mogłam już dłużej usiedzieć na miejscu. Musiałam to sprawdzić, żeby uspokoić swoje myśli. Aby mieć pewność, że nie dzieje się nic złego.

Przeszłam obok dyrektora Quentera, który był wyraźnie wciągnięty w wir pracy i zamieszania, związanego z nadzorem wszystkiego, co działo się na tej sali i przygotowywań do przemówień. Skinęłam mu tylko głową, ale chyba nawet mnie nie zauważył. 

Dotarłam do wyjścia z sali bankietowej, starając się nie robić przy tym wielkiego zamieszania i nie skupiać na sobie zbytniej uwagi gości, gdyż wcale nie powinno mnie tutaj być. Powinnam siedzieć nieruchomo na swoim miejscu, jak reszta ludzi i nie robić nic podejrzanego.

Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali na monolog najsławniejszego mecenasa naszej firmy, w momencie gdy ja usiłowałam go odnaleźć.

Cholera.

Stanęłam za rogiem, spoglądając z ukrycia na całą salę. Była ogromna, więc zlustrowanie jej w całości potrwało chwilę. Jednak nigdzie nie mogłam go dostrzec. Nie było go tutaj. 

Dlatego wyszłam na korytarz z zamiarem zaczerpnięcia powietrza, gdyż robiło mi się odrobinę duszno. Stanęłam przy oknie, próbując się trochę uspokoić.

To, że go tu nie ma, nie oznacza od razu, że coś musiało się wydarzyć, prawda? Być może to głupi przypadek i wcale nie powinnam się tym martwić. 

W jednej chwili poczułam, jakby zaraz nogi miały się pode mną ugiąć. Przytrzymałam się parapetu, utrzymując się w pionie i wyostrzyłam wzrok, spoglądając zza szyby na parking pod budynkiem firmy.

Na parking, gdzie Gabriel Valenti rozmawiał z jakimś mężczyzną.

- Co jest? - szepnęłam sama do siebie, nie potrafiąc tego pojąć.

Nic mi tu nie pasowało. Ten typ nie mógł być gościem w York Lawers. Wcale nie przyszedł na bankiet, bo gdyby tak było, zwyczajnie wszedłby do środka i porozmawialiby tutaj, na sali. Nie wyglądał mi też na żadnego oficjela. Był ubrany w szare spodnie dresowe i czarną bluzę. Zdecydowanie nie był to strój na poważne spotkanie. Jego twarz zakrywał kaptur, dlatego nie mogłam rozpoznać, kim jest. Stał tyłem, a po jego posturze mogłam jedynie wywnioskować, że to mężczyzna.

MEAN GAME [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz