rozdział czwarty.

72 11 1
                                    

Za każdym razem, gdy podsłuchiwałam w rozmowach Cadena o tym, jak ogromną sławą kobieciarza i niesamowitego gracza relacji damsko– męskich cieszył się on w przeszłości, śmiech mimowolnie opuszczał moje usta. Z dumą wspominał wszystkie występki natury średnio moralnej, podczas gdy to ja po cichu robiłam wszystko, na co on nie miałby odwagi.

Caden był nieopisanie wręcz dumny z tego, że zarysował samochód babce od matmy, która usadziła go w ostatniej klasie. Ja miałam z ową kobietą ten sam problem dwa lata wcześniej, natomiast zemstę rozegrałam nieco ciekawiej...

Sporadycznie bowiem robiłam jej syna tak, by za każdym razem była w pełni świadoma tego, co dzieje się za ścianą.

Nic nie karmiło mojej dumy tak, jak jej mina, gdy zobaczyła mnie wychodzącą z jego pokoju po raz pierwszy.

I choć od tego dnia upłynęło już kilka miesięcy, wciąż uznawałam to za jedno z moich ciekawszych zwycięstw. Niestety dość szybko się znudziłam, a że lubiłam podbijać sobie poprzeczkę na poziomy dość horrendalne, z czasem odpuściłam sobie kolejnych wizyt w domu Walterów. Mason swoja drogą znalazł dziewczynę, więc musieliśmy z naszego śmiesznego układu zrezygnować.

Znajdując sobie drugą połówkę, nieświadomie zwolnił on miejsce dla Cadena, który ostatnio krążył w odmętach mojego umysłu opisany jako kolejny cel; tym razem nieco trudniejszy, choć nie niemożliwy.

Po prostu wymagający nieco dłuższego czasu, większych starań... Ale takie właśnie cele były dla mnie najciekawsze.

Ostatnimi czasy wystawiłam moją cierpliwość na dość sporą próbę, ponieważ trzymałam się z daleka od jego domu przez przeszło dwa tygodnie. Niemniej jednak nie próżnowałam.

Matka Cadena miewała pomysły równie głupie, jak on sam, co dość dobitnie tłumaczyło mi, czemu tak mocno mijał się on ze zdrowym pomyślunkiem. Najwidoczniej odziedziczył to w genach.

Jego mama miała bowiem chorą obsesję na punkcie wszystkich loterii i powiązanych z nimi kuponów dostępnych we wszystkich osiedlowych kioskach. Nieraz przeglądałam w nocy sterty karteczek, w których za dnia pokładała ona jakże wielkie nadzieje.

– Funduję jego starszym wyjazd, więc wcale nie jestem tak okropna, jak mnie piszą – zachichotałam pod nosem, wychylając się zza jednego z drzew.

Rodzice Cadena wraz z jego młodszym bratem odjechali właśnie z podjazdu, a ich tępe uśmieszki, ani na sekundę nie zawężające się, karmiły jedynie moje ego.

– Piękna, mądra, przebiegła... – wyrecytowałam, wbijając wzrok w moje nowe paznokcie – ...a do tego nieomylna w fałszowaniu loterii fantowych. Grantowi podstawia się materiał na żonę, a on mdleje. Biedny nie wie, co traci – dodałam, wypełzając z zarośli.

Chłopak miał kończyć pracę dopiero za godzinę, co dawało mi bajeczną ilość czasu na przygotowanie się. Chciałam się przebrać, poprawić włosy, makijaż... Kurwa, miałam ręce pełne roboty.

Na całe szczęście wiedziałam też, jak się odpowiednio zabezpieczyć, więc by rodzinka Grantów nie wróciła niespodziewanie do domu, faktycznie opłaciłam im nocleg w hotelu. Co prawda nie powalał on na kolana, na zdjęciach w Internecie nie emanował też obiecywanym w loterii prestiżem, ale nie było to już moim problemem.

– Wszystkie uwagi można odsyłać na nieistniejącego już maila – skwitowałam ze śmiechem, rzucając się na jego niepościelone łóżko – Nieistniejąca agencja turystyczna rozpatrzy wszystkie wnioski, jak tylko ten śmieć nauczy się ścielić łóżko.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz