rozdział siódmy.

57 8 0
                                    

– Już nie jesteś taka odważna, co? – syknął, ostentacyjnie przejeżdżając językiem po górnych zębach. W reakcji przeszedł mnie jedynie lekki dreszcz zażenowania.

– Jestem. – Wzruszyłam ramionami, spoglądając na trzymany przez niego pistolet. – Wiesz jak się go używa?

Momentalnie jego ręka oplotła się wokół mojej szyi tak samo, jak wtedy pomiędzy blokami. Dziś uścisk był jednak zdecydowanie mocniejszy; dało się w nim poczuć to, jak poirytowany był Grant.

– Już nie pierdol i nie zgrywaj takiego kozaka, bo sobie tylko szkodzisz – warknął, przybliżając do mnie twarz na naprawdę nieznaczną odległość. Jego oczy ciskały piorunami, a ja nie potrafiłam powstrzymać mojego dziko kołatającego serca. Mój plan działał tak, jak powinien.

– No i co, będziesz mnie tak trzymał i tyle? – prychnęłam, robiąc krok w jego stronę – Strzel, jeśli masz odwagę.

– Po chuj tu przyszłaś? – rzucił, przekrzywiając głowę.

– Mówiłam już: mam dla ciebie naprawdę ciekawą informację, Caden.

– Chuj mnie obchodzą twoje informacje. Niczym mnie już nie zaskoczysz, więc możesz sobie darować – kontynuował, finalnie odpuszczając uścisk tak, by przeładować pistolet.

I tak tutaj nie strzeli, więc może się popisywać dalej.

– Pójdziesz grzecznie sama czy mam ci w tym pomóc? – szepnął, unosząc lewy kącik ust.

– Mogę odejść nawet teraz, ale będziesz tego żałował – westchnęłam, uśmiechając się w ten sam sposób, co on – Zaskoczyłbyś się, gwarantuję ci.

– A ja powiem ci po raz kolejny, że gówno mnie interesuje to, co masz do powiedzenia – wypalił, podnosząc głos na tyle, że echem odbijał się on po opustoszałej szatni, jak i odmętach mojego umysłu – Nie chce wiedzieć, co zakotłowało ci w tym spaczonym łbie; nie chcę, żebyś za mną dalej łaziła i...

– Boże, nie unoś się już tak – palnęłam, smętnym krokiem ruszając w kierunku jednej z ustawionych przy szafkach ławek.

Nie zdążyłam jednak do niej dojść, ponieważ Cadena opanowała kolejna fala złości; migiem dopadł do mnie i przyparł do szafek z taką siłą, że moja głowa dość boleśnie się od nich odbiła. Miejsce zderzenia niemiłosiernie mi pulsowało, jednak przełknąwszy ślinę starałam się utrzymać nerwy i reakcje na wodzy tak, by nie dać tego po sobie poznać.

Na jego odsłoniętych rękach widocznie wybiły żyły, a wszystkie mięśnie mocno się zarysowały. Choć nie były to zbyt sprzyjające okoliczności, dyskretnie omiotłam wzrokiem nagą skórę w poszukiwaniu śladów po nakłuciach.

– Jeszcze masz czelność się tak gapić – prychnął, nachylając się nade mną – Co miałaś powiedzieć, powiedziałaś; co chciałaś odwalić to odwaliłaś... Skończyło się, kurwa. Dam ci nauczkę raz na zawsze.

– Strzel, zachęcam – zaśmiałam się krótko, również pochylając głowę. Dosłownie czułam, jak nasze oddechy się mieszają. – Zabij jedyną osobę, która ma dowody na to, że twój ojciec zdradza matkę.

– Jesteś chora na głowę bardziej, niż myślałem – warknął, jednak jego ton nie był już tak, zacięty, jak jeszcze minutę wcześniej. Jego wzrok złagodniał tak, jakby obawiał się mojego kolejnego kroku; jakby miał świadomość tego, że mogłam mieć rację. – Pomijając już fakt tego, jak bardzo abstrakcyjne jest to, co gadasz, zgłoszę na psy, że panoszysz się po moim domu. Planowałem to już wcześniej, ale nie miałem dowodów.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz