rozdział dwudziesty dziewiąty.

24 3 0
                                    

twitter: @dekliinacja + #csbwatt

miłego czytania!

Moja renoma czarnego charakteru osłabła. Osłabła... Ba, jebnęła z hukiem i roztrzaskała się w pył, jako iż płacz Granta prawdziwie wybił mnie w rytmu. Ostatnimi czasy odczuwałam zbyt wiele emocji natury zgoła odmiennej, niż ta dotychczas mi znana. Po raz pierwszy od tak cholernie długiego czasu poczułam coś, co nazwać by się dało współczuciem – jako iż pani Cindy było mi szkoda najmocniej w świecie. W całym pokręconym i chorym uniwersum Cadena, pani Cindy była jedynym czystym i dobrym elementem. Ona jedyna nie zasługiwała na zło, które ją spotykało.

Grant... Granta dosięgała karma. Była to jednak karma okropnej dla mnie natury. Sama byłam za dzieciaka ofiarą przemocy domowej, więc wyłączałam się nieco i wytrącałam z transu, jeśli bywałam jej świadkiem już jako osoba dorosła.

Niemniej jednak wiedziałam też, jak w takich sytuacjach działać, a to... Zdecydowanie szło na moją korzyść. Co mogłoby przekonać Granta bardziej, niż troskliwa dziewczyna, która zajmuje się nim w tak trudnym momencie życia? Ze wszystkich szans, jakie los przede mną postawił, ta była najlepszą.

Grant był teraz słaby, nie trzymał gardy, nie hamował się. Mógł więcej paplać, był bardziej podatny na uczucia, na okazywane dobro. Człowiek w chwilach słabości stawał się gąbką absorbującą podawane mu na tacy dobro, jako iż dobra tego zarówno dla kontrastu, jak i samego ukojenia, potrzebował. Nie każdy tak miał, co prawda, ale nie szkodziło sprawdzić, do której grupy zaliczał się Grant.

– Powiedz mi, co cię boli – szepnęłam, wciąż trwając w ciasnym, cholernie zaborczym wręcz uścisku. Grant przyciskał mnie do siebie z mocą tak ogromną, jakby chciał we mnie wtłoczyć choć część odczuwanego przez siebie bólu. No, a przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Ściskał mnie bowiem niemiłosiernie.

– Wszystko mnie boli, bo zostałem dziś pobity dwa jebane razy – syknął, nim odsunął się ode mnie na dwa kroki. – Nie róbmy z tego szopki, Lolly, nie jestem z cukru.

Nie jestem z cukru odnosi się do sytuacji, w których możesz przemoknąć – parsknęłam, nim zsunęłam się z szafki. – Skoro jednak o tym wspomniałeś, pragnę przypomnieć o propozycji z wanną. Wciąż jest ona aktualna.

– Nie mam dziś siły do ciebie – odparł, nim ściągnął koszulkę przez głowę. – Nie mam siły do absolutnie, kurwa, niczego, więc nie prowokuj mnie, proszę.

– Nie sprowokowałam cię, Caden. Nie powiedziałam niczego nieodpowiedniego – westchnęłam, nim przystanęłam tuż przed nim. – Jak już dziś wspomniałam, mam kurs piercingu, z którego wyniosłam pewną wiedzę. Wiem, jak traktować urazy, to po pierwsze; wiem też, z czym wiąże się moczenie otwartych ran. Nie pytam ze złośliwości, a z troski.

– Ty i troska?

– Głuchy, kurwa, jesteś czy jaki? Powiedziałam: z troski. Po chińsku chyba nie mówię – syknęłam, nim zaśmiałam się w głos. – To odruchowe.

– Zostań przy takim tonie i nie obchodź się ze mną jak z jajkiem. Wkurwia mnie to strasznie – odparł, nim wsparł ręce na moich ramionach. – Poprawię się: nie jestem ze szkła – wyrecytował, najmocniejszy nacisk kładąc przy tym na dwa ostatnie słowa – nic mi się zatem wielkiego nie stało. Nieraz miałem już złamany nos czy stłuczone żebra. Poboli i przestanie.

– Czy to zdarzało się wcześniej?

– Obchodzi cię to, bo...

– Nie obchodzi. Nie chcesz, nie mów.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz