rozdział pierwszy.

155 13 4
                                    

twitter: @dekliinacja + #csbwatt

miłego czytania!

Skrzypiąca, sosnowa podłoga, ściany od góry do dołu zawalone paskudnymi zdjęciami oraz unoszący się w powietrzu charakterystyczny, nader paskudny zapach palonego cynamonu– dom Cadena nigdy się nie zmieniał, choć dziś wydało mi się, iż był nieco lepiej posprzątany i zaaranżowany w sposób inny, niż ostatnim razem.

Głośno westchnęłam, nim na palcach przemierzyłam schody do jego piwnicy. Szczęście mi dopisywało, ponieważ jej wystrój nie zmienił się ani trochę, tym samym sprawiając, że moje ulubione, wymyślne kryjówki wciąż były aktualne i bezpieczne. Przynajmniej tym nie musiałam sobie zawracać głowy.

– Pierdoleni syfiarze – skwitowałam pod nosem, ciągnąc palcem po pokrytym grubą warstwą kurzu kredensie – Pierdo... Caden, ty idioto. Ty jebany idioto – rzuciłam, nie będąc w stanie dłużej powstrzymać śmiechu.

Od kilku tygodni podejrzewałam, że miał problem z piciem, jednak zastany za jedną z szafek arsenał pustych butelek po winie jedynie utwierdził mnie w tym przekonaniu. Długo walczyłam z pokusą, jednak finalnie zdecydowałam się na posunięcie skrajnie ryzykowne, a jednak kuszące jak nic innego w świecie.

Z wolna zaczynało mnie nudzić subtelne uprzykrzanie mu życia. Dom był pusty; mogłam zagrać tak, jak chciałam. Nie musiałam się ograniczać do przesuwania zastawy, zostawiania karteczek i rozłączania mu kabli w samochodzie...

Wpierw dobrze rozejrzałam się wokół– sprawdziłam kilkukrotnie, czy wciąż idealnie mieściłam się do najlepszej ze znalezionych kryjówek, po czym przymknęłam drzwi prowadzące do piwnicy, by mieć kilka sekund więcej na ukrycie się. Jednocześnie uchyliłam drzwi wychodzące bezpośrednio na tyły jego podwórza, by idiota pomyślał, że potencjalny napastnik dostał się i zbiegł właśnie tamtą drogą.

Adrenalina zawrzała w moich żyłach, a gdy na twarzy wymalował się szeroki uśmiech, zamachnęłam się i z całej siły cisnęłam jedną z butelek o ceglaną ścianę. Sekundę później usłyszałam huk na pierwszej z kondygnacji, więc migiem wspięłam się na najwyższą półkę szafy ze starymi zasłonami, a zawinąwszy się w jedną z nich dokładnie, zamknęłam za sobą drzwiczki i oczekiwałam nadejścia rozemocjonowanego Granta.

– Czy oni się wreszcie nauczą zamykać te pierdolone drzwi? – stęknął do samego siebie, ociężale pokonując każdy ze stopni – Znowu jakiś żul się napatoczył, do kurwy nędzy.

Słyszałam, jak zapala światło i smętnym krokiem przemierza całe pomieszczenie, oddychając naprawdę ciężko. Otworzył kilka szafek i przesuwał wszystkie napotkane kartony, jednak wciąż trzymał się w znacznej odległości ode mnie.

Po czym momentalnie wyrósł tak blisko, że skupiwszy się dostatecznie mocno, byłam w stanie posłyszeć kołatanie jego serca. Nie był przerażony, ale bał się. Czułam to.

Wywracał firanki na największej z półek, jednak był na tyle głupi, że nie pomyślał nawet o tym, by zajrzeć na najwyższą. Jego niemal zerowa inicjatywa poszukiwawcza zaczynała mi z wolna odbierać frajdę.

– Jeśli jeszcze raz znajdę tu jakiegoś lumpa to go, kurwa, zastrzelę – warknął, zatrzasnąwszy okupowaną przeze mnie szafę – Wymienię te zamki w pizdu i pociągnę prąd do ogrodzenia.

Jego nad wyraz poirytowane odzywki bawiły mnie do granic możliwości, toteż w głębi duszy modliłam się, by wreszcie wyszedł na zewnątrz. Mogłam dłużej nie wytrzymać i po prostu się roześmiać.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz