rozdział dwudziesty siódmy.

26 6 0
                                    

twitter: @dekliinacja + #csbwatt

miłego czytania!

LORELEI.

Grant okazywał dziś wiele oznak logicznego pomyślunku; ani razu nie zapytał o to, jak się czuję, czy się wyspałam lub też o to, co mi się śniło. Po cichu mogłam przyznać, że w pewien sposób respektował moje granice.

Choć nie zamierzałam mówić tego na głos, doceniałam jego propozycję. Nie chciałam spać sama, jako iż sny z dnia na dzień robiły się coraz gorsze i coraz boleśniejsze. Wczorajszy – fakt, faktem – uderzył mnie najmocniej, skutkiem czego przesiedziałam wgapiona w ścianę niemalże cały dzień. Obstawiałam, że spędziłabym tak nawet i całą dobę, gdyby nie Caden i jego najście.

Czasem faktycznie się przydawał.

W pracy nie byłam, bo bałam się w ogóle z hotelu wyjść. Nie chodziło w tym jednak o potencjalnego napastnika możliwie czyhającego gdzieś w okolicy na mnie lub tatę. Rozchodziło się jedynie o niepokój, który przez nocną wizję odczuwałam w całym ciele. Nie chciałam wstawać z łóżka, szykować się i przez cały dzień odgrywać zadowoloną w momencie, gdy zadowolona za nic w świecie nie byłam. Nie miałam na dziś umówionego żadnego konkretnego klienta i miałam przyjmować wyłącznie interesantów przychodzących do studia z marszu, więc de facto moja nieobecność nie sprawiła nikomu rażącej krzywdy. Johnny najpewniej po prostu się nie nudził i wreszcie miał zajęcie na cały dzień.

Z hotelu wyszliśmy niewiele po osiemnastej. Nowy samochód Cadena była naprawdę przyjemny; choć prawie taki sam, jak poprzedni, to jednak w pewien sposób wygodniejszy i bardziej przestronny.

Miał więcej miejsca z tyłu... Lolly, uspokój się, zganiłam się w myślach, niemniej jednak tychże raczej intensywnych pomysłów nie umiałam od siebie odpędzić.

– Mama zrobi kolację, więc musimy dokupić tylko coś do picia i zgarnąć jakieś pojedyncze pierdoły – rzucił, gdy znaleźliśmy się przed supermarketem. – Wybierz sobie, co tylko chcesz, ja zapłacę.

– Nie potrzebuję twoich pieniędzy, dzieciaku – zachichotałam, łapiąc chłopaka za rękę. – No, ale skoro już proponujesz...

– Proponuję, bo masz za sobą ciężką noc, więc chciałbym, żebyś chociaż wieczór miała miły.

No i skończyło się omijanie tego tematu.

– Nie rozmawiajmy o tym, Grant – burknęłam, wbijając wzrok w półkę z napojami. – To naprawdę nieistotne. Wiesz już, jak nie powinieneś mnie nazywać i tyle. Na tym skończmy cały ten temat.

– W porządku – westchnął, po czym ucałował mnie w czoło. – Nie zapytam już; zrobię wyjątek i faktycznie cię posłucham. Wybierz napoje, a ja pójdę po pozostałe rzeczy, które powinienem wziąć.

W odpowiedzi jedynie przytaknęłam i powróciłam do przebierania w najróżniejszych sokach, spośród których migiem wybrałam dwa z moich ulubionych – jabłko z morelą i truskawka z liczi. Już miałam ruszyć na poszukiwania Granta, gdy wyrósł przede mną roześmiany od ucha do ucha Johnny.

– Proszę, proszę, kogo my ty mamy – zacmokał, nim przytulił mnie na powitanie. – Lola, mówiłaś, że jesteś chora. Coś średnio to widzę.

– Rano byłam, serio. Chora na nieróbstwo, co prawda, ale to nieistotne – parsknęłam, zakładając sobie włosy za ucho. – Okropnie mdliło mnie do południa, więc odpuściłam sobie wstawanie z łóżka, żeby przypadkiem nie narzygać na któregoś z klientów.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz