rozdział dwudziesty drugi.

36 8 0
                                    

CADEN.

– Co tu robisz, serce? – rzuciłem, spostrzegłszy blondynkę tuż przy wyjściu z hali sportowej.

– Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – stęknęła, uśmiechając się pozornie słodko, choć podstępnie. Migiem dopadła do mnie, by zarzucić mi ręce na szyję. – Mieliśmy się zobaczyć dziś wieczorem.

Stęknąłem jedynie, przyciskając ją do siebie mocniej, jako iż kilku irytujących mnie zawodników właśnie nas mijało. Wiedziałem, że podobała się przynajmniej dwóm z nich, więc świadomość, że tylko ja miałem prawo jej dotykać – a ona jeszcze moją grę uwiarygodniała – niesamowicie karmiło moje ego.

To był mój ostatni semestr w Denver i chciałem tym wszystkim frajerom z drużyny zagrać na nosie najmocniej możliwie. Stopniowo pozbywałem się tych najbardziej irytujących, a nietykalnych irytowałem po prostu sposobem bycia i – okazywanym właśnie – posiadaniem Lolly.

Nie była ona planowanym elementem całej tej układanki, ale skoro już się napatoczyła, chciałem jej użyć na tyle, na ile mogłem.

To właśnie zaplanowałem na dziś wieczór. Zgodnie z moim planem, chciałem ją nieco zbić z tropu i faktycznie poudawać zakochanego; chciałem, by opuściła gardę i zaczęła gadać. Chciałem ją podpić, dotknąć, poszeptać słodkie słówka... Cokolwiek, by wreszcie zdradziła, kim jest i po co się wokół mnie kręci.

A przynajmniej dopóki Dae nie wywęszy niczego interesującego w jej rzeczach i otoczeniu.

Miałem ją za mądrzejszą. Widziałem, jak się pilnowała; miała oczy na pozór dookoła głowy i nie szło jej zaskoczyć, jednak na całe szczęście– nawet i w tej układance znajdowały się luki.

Dało się ją śledzić, udawało się wślizgnąć do jej domu, samochodu, studia. Co pawda trzeba było stąpać na paluszkach i wysługiwać się innymi, jednak nawet i to dało się z czasem osiągnąć. A ona– poczuwająca się do roli drapieżnika– bardzo wolno orientowała się w sytuacji, jaka się wokół niej toczyła. Dopiero dziś zorientowała się, że ktoś w jej domu płatał identyczne figle, jak ona w moim.

Obawiałem się momentami tego, co stało za całym jej zachowaniem. Z czasem zaczynałem się do jej najść przyzwyczajać, a gdy ona nie próbowała mnie straszyć, ogłuszać czy atakować, nieco mnie nawet pociągała.

Cała ta akcja miała z pierdolnięciem domknąć moje pomieszkiwanie w tym mieście.

– Jak ci poszła matematyka? – spytała podwyższonym głosem, gdy znaleźliśmy się pod ostrzałem ciętego spojrzenia Winslowa.

– Mając taką nauczycielkę, nie mogło pójść mi lepiej – wyrecytowałem dumnie, po czym odwróciłem się nieznacznie tak, by prowokująco unieść brwi i uśmiechnąć się kpiąco. Chłopak przybrał zmieszaną minę i ruszył w jedną ze stron, podczas gdy my odbiliśmy w kompletnie przeciwną. – Zapytaj jeszcze raz o tą jebaną matmę, a powyrywam ci kolczyki sama wiesz skąd. – dodałem, gdy znaleźliśmy się w odpowiedniej odległości.

– To było pytanie retoryczne, Grant, bo zbyt wielkich nadziei to się w tobie nie da pokładać – prychnęła, wyszukując w torebce kluczyków do samochodu. – Gdzie chcesz jechać?

– Co by to była za niespodzianka, gdybym ci powiedział?

W odpowiedzi jedynie popatrzyła na mnie bykiem i uniosła w zdziwieniu brwi.

– Niech ci będzie, prowadź – burknęła, przystając obok samochodu.

– Idealny dobór słów, Lolly – zaśmiałem się w głos. – Oddawaj zatem kluczyki.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz