rozdział szósty.

65 10 0
                                    

twitter: @dekliinacja + #csbwatt

miłego czytania!

Ten cholerny dureń faktycznie zawzięcie się przede mną ukrywał. Zawzięcie raczej z faktu starań włożonych w kamuflaż, aniżeli moich poświęconych na poszukiwania.

Tak czy tak zadziało się między nami więcej, niż początkowo zakładałam, przez co chciałam Granta nieco rozproszyć. Zdecydowałam się nie szukać go i nie irytować przez następnych kilka dni. Przesiedziałam je natomiast na strychu jego domu, przysłuchując się nadzwyczaj intrygującym, rodzinnym kłótniom.

O ile mnie słuch nie mylił, rodzice Cadena planowali rozwód.

Dzień w dzień zrywali mnie z łóżka bladym świtem, drąc się na wszystkie znane ludzkości sposoby. W pewnym momencie zaczęłam wręcz podejrzewać, że Grant chował się przed nimi, a nie przede mną.

Ja natomiast chowałam się przed tatą, który od dobrych kilku miesięcy myślał, że każdą noc, podczas której nie zawitałam w domu, spędzałam u mojego chłopaka. Zabawne, „chłopaka".

Dziś była środa, pierwszy dzień od początku tygodnia, podczas którego matka Cadena wybyła do pracy bladym świtem, przy okazji odwożąc młodszego brata do szkoły. Ich ojciec przesiadywał w salonie, co wnioskowałam po nader irytujących odgłosach meczu tenisa ziemnego. Ich rodzinka miała na punkcie tego sportu pieprzoną obsesję, a wszystkie rozgrywki odpalane były z taką głośnością, że dosłownie czułam w głowie ból spowodowany każdym odbiciem piłki.

O godzinie jedenastej wszystko nagle ucichło, wprawiając mnie w znaczną konsternację. Zamierzałam właśnie udać się na przechadzkę do pokoju mojego chłopaka, celem poszukania nowych papierów czy też zapisków, jednak atmosfera zgęstniała na tyle, że nie miałam dość odwagi, by się wychylić. To było zbyt duże ryzyko.

Subtelnie pochyliłam się do okna i uważnie przeskanowałam otoczenie. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło– gąszcz od lat nieprzystrzyżonych krzaków otaczający smoliście czarną, metalową bramę; zajęta mchem kostka brukowa na podjeździe i wysypana żwirem droga, która do niego prowadziła... Kurwa. Mać.

Na tejże drodze– nieuczęszczanej przez nikogo z wyjątkiem Grantów– błysnęły właśnie lampy małego, kobiecego fiata. Serce zabiło mi mocniej, gdy uzmysłowiłam sobie, że nie znałam ani pojazdu, ani jego kierowcy. Smukła, wręcz pociągła blondynka była jakże smutnym przeciwieństwem mamy Granta, która od tak dawna uczęszczała na pilates i uparcie pilnowała diety, byleby się mężowi przypodobać.

Niekiedy nawet podmieniałam jej produkty w lodówce na takie z lepszym składem, ponieważ biedna nie rozeznawała się w temacie zbyt dobrze i dość często padała ofiarą głupich reklam błyszczących na pierwszych stronach gazet. Było mi jej faktycznie szkoda, jako iż uważałam ją za najprzyjemniejszą osobę w całym tym wariackim domu.

Nie była też wybitnie spostrzegawcza, ponieważ od miesięcy nie dopatrzyła się podmianek we wszystkich jej głupich serkach, sosach i suplementach diety, jednak nie wadziło mi to zbytnio. Przynajmniej cokolwiek dobrego wnosiłam do życia jedynej osoby w tym domu, która faktycznie na to zasługiwała.

Cadenowi dosypywałam swego czasu środków na przeczyszczenie, jednak nie sprawiało mi to żadnej frajdy, ponieważ kretyn wyżywał się za to na matce. Zabawa więc nie była opłacalna.

Z okna zauważyłam, jak ciemnowłosy mężczyzna nader czule wita się z przybyłą kobietą. Migiem poprowadził ją do środka, a ja zacięcie nasłuchiwałam, które z pomieszczeń upatrzył sobie na schadzkę.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz