rozdział piętnasty.

56 5 2
                                    

– Caden, wysil się no – mruknęłam, szorując gąbką kolejny skrawek mojej biednej, białej tapicerki – Musimy to zmyć zanim zaschnie.

– Ślęczymy nad tym od pół godziny. Już dawno była czysta, tylko ty jesteś przewrażliwiona – skwitował, przewracając na mnie oczami – Ani śladu krwi, samochód jest czystszy, niż w salonie. Umyliśmy tapicerkę, podłogę, dach... Dosłownie, kurwa, wszystko.

– Wszystko? Jesteś pewien?

– No, prawie wszystko, ale da się to jeszcze narobić.

– Proszę bardzo, oświeć mnie.

– Proszę bardzo, już demonstruję – parsknął, po czym stanął tuż przede mną i złapał mnie za pośladki tak, bym musiała opleść go nogami w pasie – Aktualnie chciałbym się zająć umyciem właścicielki. Wciąż masz na sobie ślady krwi, wiesz? Przemilczę już twoje genialne, białe ubrania, bo one najpewniej są do wyjebania. Ty wyglądasz troszkę... Niepokojąco.

– Ty też, Grant, ty też. Z naszej dwójki to ty wyglądasz jak psychopata, z tymi twoimi worami pod oczami i poszarzałą twarzą... Ja wyglądam jak niewinne dziecko, które zostało zaatakowane.

Poczułam jedynie, jak mocniej ścisnął mój tyłek, przez co pisnęłam krótko, a już sekundę później nasze śmiechy dość płynnie się zmieszały. Caden wszedł do domu naprawdę cicho i subtelnie, po drodze nie zaświecając ani jednego ze świateł, ani nie wypuszczając mnie z objęć. Bez zająknięcia doniósł mnie do łazienki ulokowanej obok swojego pokoju.

Lolly, pamiętaj jakiej roli masz się trzymać. Nie znęcaj się nad nim, jeżeli nie daje ci ku temu wyraźnych powodów.

Wszystkie kolejne wydarzenia działy się w niebotycznie zwolnionym tempie; Caden wpierw przemierzył łazienkę i wyłączył połowę świateł tak, by objął nas przyjemny, ciepły półmrok, następnie zdjął swoją zakrwawioną bluzę i stanął przede mną już w samej koszulce. Odgarniał posklejane kosmyki z mojej twarzy z ogromną, niemalże chirurgiczną precyzją; dotykał mnie tak delikatnie, aż podejrzanie.

Uśmiechnął się głupkowato, a następnie objął dłońmi moją twarz i zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Spazmatycznie przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, nim finalnie nachylił się, by złączyć nasze usta. Całował tak niepodobnie do siebie; tak powoli, subtelnie... Powiedziałabym wręcz, że słodko.

To wszystko było do naszych dotychczasowych spotkań tak cholernie niepodobne. Tak nienaturalne. Gubiłam się nieco, gdy warunki zmieniały się aż tak diametralnie; nagle ten dziwny, skrajnie toksyczny, choć palący płomień pomiędzy nami chwilowo przygasł, pozostając jedynie nikłym, stabilnym płomyczkiem. Nie było źle, ale po prostu tak cholernie inaczej.

Jego lewa dłoń zsunęła się w dół mojego tułowia, po czym kompletnie spokojnie wślizgnęła pod materiał koszulki, którą miałam na sobie. Nie protestowałam, gdy podciągnął ją do góry i kompletnie ze mnie zdjął.

– Nie nosisz stanika?

– A to dla ciebie jakieś zdziwienie? – burknęłam, układając dłonie po obu stronach jego tułowia. – Caden, miałeś mi pokazać, co ci się stało.

Widziałam, jak nieznacznie przewrócił oczami, po czym przejechał otwartą dłonią po swoim przedramieniu; rysowały się na nim dwie płytkie, choć długie szramy. W następnej kolejności zdjął koszulkę, a moim oczom ukazał dopiero co formujący się, spory siniak poniżej linii żeber.

– Coś jeszcze? – szepnęłam, opuszkami palców sunąc po jego brzuchu.

– Obstawiam, że nogi mam poobijane, bo skurwysyn wywalił mnie na glebę... A poza tym nie wiem – palnął, po czym uniósł lewy kącik ust – Wiem, jak obleśnie to zabrzmi, ale możesz sprawdzić. Ja nadal mam wyjebany w kosmos poziom adrenaliny i po prostu nie czuję bólu.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz