15- KEVIN SAM W DOMU

808 42 19
                                    

– Jezu...– jęknęłam, opadając plecami na materac.

Odchyliłam głowę w prawo, żeby zerknąć na Charlesa, na którego udach właśnie spoczywała moja głowa. Posłał mi rozbawione spojrzenie, które mówiło „a nie mówiłem?".

– I ty to wszystko sam ogarniasz?– uniosłam zaskoczona brwi.

Ja zapewne na jego miejscu rzuciłabym papierami i stwierdziła, że pierdolę tą robotę. Przecież stos tych wszystkich dokumentów, teczek i chuj wie czego jeszcze nie miał końca! Gdybym miała przejrzeć to wszystko sama chyba bym się popłakała.

– Mhm.– Mruknął skinając głową. Sięgnął po pierwszy plik, który leżał na samej górze piętrzącego się na szafce nocnej stosu.

Po kąpieli wraz z chłopakiem przynieśliśmy to tutaj. Stwierdziłam, że tak będzie wygodniej i dla mnie i dla niego.

Wydaje mi się, że kąpiel mu pomogła. Nie miał już aż tak wysokiej gorączki, a jedynie stan podgorączkowy, który i tak stopniowo malał, z czego byłam usatysfakcjonowana. Ból kolana też nie dawał o sobie aż tak bardzo znać, co było zadziwiające. Zazwyczaj dochodzenie do siebie po takim napadzie trwało kilka dni, a on „wykurował się" w zaledwie kilkanaście godzin. A może to ja jestem tak zajebistą nianią? Tak, pewnie tak.

– Chciałaś mi pomóc, a do tej pory nie zrobiłaś niczego prócz wgapiania się we mnie.– Stwierdził Braylon, odrywając chwilowo wzrok od kartki, aby przenieść go na mnie.

– No bo nie powiedziałeś mi co mam robić!– Broniłam się.

Westchnął przeciągle. Mogłam się założyć, że będę dla niego jedynie kulą u nogi, ponieważ kompletnie się nie znam na takiej „papierkowej robocie", ale liczą się chęci, prawda? Kto wie, może akurat przekonam się, że minęłam się z powołaniem i zostałam stworzona do przeglądania jakichś dokumentów?

***

Nie, zdecydowanie nie zostałam stworzona do przeglądania dokumentów.

Po czterech godzinach udało nam się z tym uporać i musiałam przyznać, że to były najdłuższe cztery godziny mojego życia. Poruszyłam obolałym karkiem, czując ból przeszywający całe moje ciało na wskroś. Takie są właśnie skutki siedzenia w jednej pozycji przez długi czas. Wszystkie moje kończyły zdrętwiały.

Spojrzałam na zegarek. Zbliżała się jedenasta.

– Jemy coś?– zaproponowałam, ponieważ poczułam ogarniający mnie głód. Tak się skupiłam na przeglądaniu i segregowaniu wszystkich tych dokumentów, że wypadł mi z głowy pomysł zjedzenia czegoś i właśnie zaczęłam odczuwać tego skutki, bo miałam wrażenie, że opróżniłabym całą lodówkę i jeszcze poprosiła o dokładkę.

Czasami przerażały mnie możliwości mojego żołądka.

– Tak. Na co masz ochotę?– spytał szatyn, chwytając telefon leżący na szafce obok łóżka.– Zaraz zadzwonię do Matildy. Powinna mieć akurat zmianę.

– Po co dzwonić, skoro można samemu coś przyrządzić?

Zawsze największą frajdę sprawiało mi gotowanie. Nieraz nawet większą niż samo jedzenie. Wychodziłam z założenia, że jeśli przygotuje się coś samemu, to później smakuje to sto razy lepiej. Tata mnie tego nauczył, ponieważ w dzieciństwie prawie cały czas spędzaliśmy w kuchni. To pomieszczenie od zawsze nazywaliśmy „sercem domu", bo to właśnie tam głównie się znajdowaliśmy. Właśnie tam przeprowadzaliśmy rozmowy na wszystkie trudne tematy oraz właśnie tam niejednokrotnie dostałam opierdol za ucieknięcie z matmy albo dostanie kolejnej oceny niedostatecznej z biologii.

Will the prince be mine? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz