Jeszcze tego samego dnia siedziałem w prywatnym samolocie, który miał mnie zawieźć prosto do Bostonu. W Internecie wyszukałem cukiernię ojca Ellie, więc postanowiłem, że będzie to mój pierwszy przystanek, ponieważ obstawiłem, że najpewniej właśnie tam zastanę mężczyznę, który aktualnie sprawuje opiekę nad moim synem.
Moim synem. Boże, jak to brzmi.
Godzinę temu, w pałacu, kiedy przeczytałem te listy, byłem całkowicie roztrzęsiony. Jeżeli myślałem, że jej odejście z mojego życia bolało, to teraz, kiedy wiem, że już jej nie ma na tym świecie, czuję się, jakbym umierał. Boleśnie i powoli.
Krzyczałem, wyłem, ryczałem, łkałem, szlochałem. Zdzierałem sobie gardło.
Straciłem osobę, która była moim wszystkim i nawet nie miałem okazji się z nią pożegnać. Nie mogłem trzymać jej za rękę i być przy niej. Gardziłem sobą. Mogłem ją, kurwa, powstrzymać, zanim wyleciała do Bostonu rok temu. Mogłem ją powstrzymać, schować dumę do kieszeni i błagać, żeby mnie nie zostawiała, ponieważ bez niej jestem nikim.
Ale nie byłem nikim. Byłem ojcem. I tylko ta myśl jeszcze jakoś trzymała mnie w ryzach, przed całkowitym rozpadnięciem.
Żałowałem, że nie zdołałem wyznać jej wszystkiego, co chciałem jej wyznać. Ona myślała, że nie chcę jej w swoim życiu, choć tak naprawdę była to jedyna rzecz, o której marzyłem. Marzyłem o tym, żebyśmy założyli rodzinę i mieli gromadkę dzieci. Pragnąłem każdego dnia budzić Ellie pocałunkiem i każdego wieczoru zasypiać, trzymając ją w ramionach, ponieważ tylko ona do nich pasowała. Chciałem codziennie udowadniać, że ją kocham i o nią walczyć, ponieważ jest najlepszym, co mnie spotkało. Ja po prostu zamierzałem się z nią zestarzeć.
Niektórzy mogą stwierdzić, że zachowywałem się i myślałem jak pantofel. Ja jednak tak nie uważałem. Ja traktowałem Ellie tak, jak powinna być traktowana, czyli z miłością.
Jednak te wszystkie marzenia legły w gruzach. Ponieważ jej już nie ma. Odeszła. Zmarła.
Po moich policzkach toczyły się łzy, ale nawet nie miałem siły ich powstrzymywać. Wiedziałem, że płaczem niczego nie zmienię, ale nie rozumiałem po co miałbym zdawać sobie trud i go powstrzymywać.
Tak więc wpatrywałem się w chmury, płacząc za miłością mojego życia, którą straciłem, zanim kiedykolwiek ją miałem.
***
Przez cały lot nie zmrużyłem oka. Leciałem w nocy, więc do Bostonu dotarłem wcześnie rano, ale z tego co wyczytałem, cukiernia, do której zmierzałem, powinna być już otwarta.
I się nie myliłem. Wszedłem do świątecznie ozdobionego lokalu i od razu uderzył we mnie zapach różnych wypieków. Po prawej stała lada, za którą stały wszelkie słodkości, od babeczek po torty. Po lewej natomiast znajdowały się okrągłe stoliki z krzesłami. Duże, przeszklone okna dawały widok na zaśnieżone ulice.
Podszedłem do lady akurat w momencie, gdy z drzwi prowadzących do, jak przypuszczałem, kuchni, wyłonił się mężczyzna w podeszłym wieku. Miał siwiejącą brodę i krótkie włosy, których praktycznie nie było widać. Zmarszczki na twarzy dodawały mu lat, ale wory pod oczami tylko pogarszały jego wygląd. Wyglądał na człowieka zmęczonego życiem. Nie mogłem jednak nie dostrzec podobieństwa między nim a Ellie. Mieli identycznie oczy. Dokładnie ten sam błękitny kolor.
- Dzień dobry.- Przywitałem się, przez co mężczyzna podniósł na mnie wzrok i przysięgam, że wyglądał, jakby zobaczył ducha.
Pobladł, a jego oczy się rozszerzyły. Ewidentnie był zmieszany.
CZYTASZ
Will the prince be mine?
Romance„Ty pokazałaś mi życie, którego chciałem doznać" Ellie Rodriguez nie sądziła, że jeden wyjazd na Święta Bożego Narodzenia z przyjaciółmi do małego, uroczego miasteczka może tak wiele zmienić w jej życiu. Kiedy pewnego wieczoru przegrywa zakład, za...