15. "Są wielkie rozstania i jeszcze większe powroty..." 2/2

8 3 0
                                    

"...ale twój upadek przebił wszystko"

Ian przestał się do mnie odzywać. Ignorował każde próby nawiązania kontaktu, zamknął mi drzwi przed nosem, kiedy przyszedłem go przeprosić i traktował mnie jak powietrze, kiedy zaczepiałem go na korytarzu.

– Ian, proszę – błagałem go chyba po raz setny, kiedy zmieniał książki w swojej szafce, szykując się na lekcję francuskiego. – Naprawdę cię przepraszam. Zjebałem. Pozwól mi ci to wynagrodzić.

Z hukiem zatrzasnął drzwiczki, dalej ostentacyjnie ignorując moją obecność.

– Błagam cię, stary. Skończ już z tym.

Cisza. Nawet nie popatrzył w moją stronę.

– Hej, Preston! – wydarł się, co zaskoczyło mnie tak bardzo, że aż zastygłem w miejscu. – Poczekaj!

Pobiegł za chłopakiem w głąb korytarza, zostawiając mnie samego.

Czyli tak to wyglądało. Czyli to było takie uczucie. Stracić najlepszego przyjaciela. Jakby ktoś wyrwał mi serce i podeptał je na moich oczach. Z tym, że tą osobą byłem ja sam.

Powlokłem się smętnie do klasy, ignorując kilka chichotów ludzi, którzy obserwowali całą sytuację.

Byłem sam. Dopiero teraz, pierwszy raz w życiu, byłem sam.

Nikt z grupki Johnson tak naprawdę mnie nie lubił. Z nikim z nich nie mogłem porozmawiać. Na Garry’ego nie mogłem liczyć, już dawno przecież zakomunikował mi to, że poza czysto koleżeńskimi relacjami, nie chce mieć ze mną nic do czynienia.

Byłem sam.

Lisa dalej była obrażona za naszą ostatnią rozmowę, podczas której rozłączyłem się w pół zdania i nigdy do niej nie napisałem.

Byłem sam.

Szkoła wydawała mi się nagle wielka i zimna. Szedłem na francuski, mierząc się z tym nowym uczuciem. Ważąc je w dłoniach. Czując je na języku.

Byłem.

Sam.

Nie miałem do kogo się odezwać. Nie miałem komu się wyżalić. Mogłem jedynie sunąć przez pustkę, zostawiony w niej na pastwę losu. Z własnego wyboru.

Zatrzymałem się przed drzwiami, nie potrafiąc wejść do środka. Kątem oka widziałem Iana, śmiejącego się z Prestonem i Toshim z jakichś głupich żartów.

Zerknąłem na zegarek. Do dzwonka zostały jeszcze dwie minuty. Westchnąłem i oparłem się o ścianę, beznamiętnie obserwując życie szkoły, która przestała przejmować się moim istnieniem.

Long Pine błyskawicznie wróciło do normy. Był już wtorek, więc minęły dwa dni od rewelacji z Derrekiem i każdy przestał się tym interesować, kiedy stało się jasne, że chłopak żyje i ma się dobrze, a nikomu innemu nie grożą żadne konsekwencje. Od czasu do czasu dało się usłyszeć jeszcze niektóre osoby żywo omawiające ten temat, ale już raczej tylko w formie żartów.

Dwa dni wystarczyły, żeby każdy miał w dupie to, że ktoś prawie tu umarł.

Jak szybko zapomną, że w ogóle chodziłem z nimi do szkoły? Jak szybko zapomną, że w ogóle istniałem? Miesiąc? Tydzień? Jeden dzień? Kogo tak naprawdę obchodziłem?

Rzuciłem okiem na telefon, licząc, że może choć tam pozytywnie się zaskoczę, ale czekało mnie tylko rozczarowanie. Nasi rodzice dowiedzieli się dzisiaj o tym, co stało się w niedzielę i jako jedyni jakkolwiek się tym przejmowali.

Mama Zadzwoń, proszę.

Josh Davis Masz pieprzone szczęście, gówniarzu, że White cię lubi, bo już mieszkałbyś pod mostem bez ukończonego liceum. Doskonale wiem, że z nim ćpałeś. 

The Falling CrownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz