PROLOG

121 14 19
                                    


Rok 1536.

Dalia, jedna z najdzielniejszych wojowniczek watahy biegła, ile sił miała w łapach przez pogrążony w ciemności las. U podnóża pokryty był gęstą, niską mgłą. Bujne korony drzew praktycznie nie przepuszczały do środka promieni słonecznych. Ze wszystkich stron otaczała ją niemal grobowa cisza. Słyszała tylko dźwięki łamania cienkich gałązek dębu oraz przyspieszone bicie własnego serca. Gonili ją. Była stracona. Jedyne, co mogła zrobić, to odciągnąć wroga najdalej, jak tylko się dało.

Nieopodal znajdowała się jama, gdzie schowali się jej towarzysze. Nie mogli ich znaleźć. Nieprzerwany, dziki bieg, szybko doprowadzał ją do utraty sił. Zdawała sobie sprawę z tego, że są jeszcze zbyt blisko kryjówki, z łatwością wychwyciliby zapach jej stada. Myśl o ochronie swoich bliskich sprawiała, że adrenalina krążąca w jej żyłach dodawała jej mocy. Biegła znacznie szybciej niż przeciętny osobnik jej gatunku.

Miała spory zapas nad wrogiem, musiała wykorzystać go najlepiej, jak umiała. Każdy najmniejszy błąd mógł skutkować wyginięciem jej rasy, a nie mogła na to pozwolić. Nie po tym, gdy jej partnerka poświęciła swoje życie, by ona mogła uciec. Bez chwili zawahania skoczyła w przepaść, byleby nie zdobyli informacji o miejscu, gdzie się ukrywali. Bez dwóch zdań zostanie zapamiętana jako bohaterka. Nie mogła powiedzieć tego o sobie. Świadoma była tego, że jak tylko zabraknie sił, na nic jej będzie odwaga, a trud włożony w odciągnięcie wroga pójdzie na marne.

Wielkim susem przeskoczyła płytki strumyk, z którego latem pobierali wodę. Nie było w okolicy innego źródła, a przynajmniej nie tak blisko jamy, jakby tego potrzebowali. Następny punkt znajdował się na granicy klanów, kilka kilometrów na wschód od schronienia. Ryzykowne i niemądre byłoby tam chodzić. Za daleko dla dwóch nóg i zbyt niebezpiecznie dla czterech.

Będąc w postaci wilka, zapach był znacznie intensywniejszy, aniżeli w ludzkiej. Wzrost siły i wytrzymałości wiązał się z kosztem, jakim był drastyczny spadek bezpieczeństwa.

Po wypowiedzeniu wojny białe futro, które niegdyś było oznaką potęgi i dobrego pochodzenia, zamieniło się w życie w ciągłym strachu. Jego posiadacze skazani byli na śmierć. Niektórym udawało się przeżyć kilkadziesiąt lat, inni nie mieli takiego szczęścia. Zmuszeni byli, więc oszczędzać zasoby i korzystać jedynie z tego, co mieli pod ręką, a było tego niewiele. Pomimo iż jasną sierść łatwo było zamaskować, nie można było tego powiedzieć o zapachu, który przez swoją intensywność wyróżniał się na tle innych klanów.

Skręcając w stronę przełęczy, poślizgnęła się na mokrych liściach, z impetem uderzając o wyszczerbioną skałę. Nabawiła się przy tym bolesnej kontuzji. Na jej nieszczęście przy granicy lasu i wilczej przełęczy podłoże było bardzo niestabilne ze względu na niezwykłą wilgoć panującą w powietrzu. Szczególnie o tej porze roku.

Nieubłaganie zbliżała się do końca swej ucieczki. Mimo że sił miała niewiele, postanowiła oddalić się jeszcze kawałek. Znajdowali się w górach. Na jej terenie. Znała każdy zakamarek, każdy skrót tej przeklętej przełączy. Nie było dla niej problemem szybkie wybieranie nowej lepszej trasy.

-Dam radę -szeptała do siebie, podnosząc się nieco na duchu.

Jako cel obrała przebiegnięcie wąskiego przesmyku. Będzie wtedy wystarczająco daleko by, wrogowie nie odnaleźli reszty watahy. Szarzy bez większych problemów powinni nadrobić dzielącą ich odległość. Pędziła przed siebie tak szybko, na ile pozwalała jej zraniona łapa. Była pewna, że kulejąc daleko nie ucieknie.

Coraz wyraźniej słyszała groźne warczenie wrogiej rasy i bicie ich serc. Wsłuchując się w nieregularny rytm, coś jej nie pasowało. Wyczuwała tylko trzy wilki, jednego brakowało. Mógł być wszędzie, co komplikowało jej plan ucieczki. Była jednak dobrej myśli i kontynuowała maraton, starając się chwilowo nie przejmować brakującą jednostką.

Ból w lewej łapie uniemożliwiał zwiększenie tempa, ale pomimo kontuzji biegła nad wyraz szybko. Zamiast ostrego, przeszywającego bólu, który powinna teraz doświadczać, wyczuwała jedynie pulsowanie i powolne mrowienie kończyny. Odsunęła myśli na bok, by móc skupić się i ocenić odległość, która dzieliła ją od nieprzyjaciela. Kilometr może pół. Nie wróżyło to nic dobrego. Była przekonana, że są dużo dalej.

Straciła kilka sekund przy niefortunnym upadku, lecz była pewna, że zdąży skręcić w stromą ścieżkę prowadzącą do jaskini przeszywającej górę na wylot. To była jej ostatnia szansa, żeby zgubić ogon, ponieważ między skałami zmysł węchu zanikał. Pomimo początkowego braku nadziei na wyjście cało z niekorzystnej dla niej sytuacji pomyślała, że da radę przeżyć.

Wyhamowała lekko przed zakrętem, aby nie powtórzyć wypadku sprzed paru chwil. Od wolności dzielił ją niewielki pagórek, zza którego powoli wyłaniał się tunel. Im bliżej niego była, tym bardziej coś zaczynało jej nie pasować. Wspinając się coraz wyżej, jej oczom ukazywały różnej wielkości szare głazy.

Całkiem niedawno tu biegała i wszystko było w porządku. Wczorajsze trzęsienie ziemi musiało wywołać lawinę, która zasypała przejście. Przed wejściem do tunelu stał szary. Dodatkowo była to Alfa we własnej osobie. Jego jasne szare futro połyskiwało na słońcu, a z oczu biła wrogość. Odwróciła łeb do tyłu, oglądając, jak trzy znacznie ciemniejsze istoty wyłoniły się w wolnym truchcie z mgły. Gdy znalazły się bliżej niej, ujrzała, jak ciężko oddychały, a z kłów ciekła im gęsta ślina. Były znacznie bardziej zmęczone od Alfy. To on musiał się odłączyć od grupy przed przełęczą.

Od lat wiedziano, że Alfy są znacznie wytrzymalsze od reszty stada, ale nie spodziewała się, że aż do takiego stopnia. Wróciła wzrokiem do lidera. Jego postawa w odróżnieniu od oczu była spokojna. Stał niewzruszony, jakby był to lekki wysiłek, natomiast jego puls był delikatnie przyśpieszony. Nie wiedziała, czy było to spowodowane biegiem, czy chęcią mordu. Znając historię na jego temat, obstawiała drugą opcję.

Zrobił krok w jej stronę, a jego nos zadrżał podczas warczenia. Dźwięk był na tyle przerażający, że przeszedł ją mocny dreszcz od łba, aż po sam koniuszek ogona. Nadzieja, którą miała do samego końca, wyparowała. Była pewna, że jej żywot skończy się właśnie tutaj. Wilka znała tylko z opowieści tak przerażających, że wolała nawet o nich nie myśleć. Teraz stała przed nim. Wszystkie opisy były prawdziwe. Ogromnej postury szary wilk był niemal biały. Czuła w kościach jego potęgę. Nie miała z nim żadnych szans.

-Daleko nie uciekłaś kochana... -Usłyszała w głowie, po czym przeszedł ją kolejny dreszcz.

Głos miał ostry i szorstki. Na pozór normalne zdanie miało wydźwięk grozy, co potęgowało w niej przerażenie.

-Podziwiam twą nad wyraz wielką naiwność. Myślałaś, że z tym dasz radę mi uciec? -spojrzał na jej ranną łapę z wyższością. -A teraz mów! Gdzie reszta?!

Nie odpowiedziała. Stała w bezruchu patrząc się mu prosto w oczy. Nie wyciągnie z niej informacji. Nie narazi na niebezpieczeństwo watahy. Woli zginąć honorową śmiercią niżeli haniebną.

-Wiecznie chować się nie będziecie. Powiedz teraz, a potraktuje ich łagodnie -zaśmiał się szyderczo.

Nie było nic łagodnego w jego zachowaniu. Była pewna, że zabije ich ze szczególnym okrucieństwem. To był ostatni ród białych wilków. Nie odmówiłby sobie tej przyjemności z przerwania kręgu życia wilków szlachetnej krwi. W końcu marzył o tym od lat.

-Nie... -powiedziała cicho. Nie tak to miało zabrzmieć. Adrenalina powoli spadała i zaczynała odczuwać zmęczenie i ostry ból.

-Głośniej kochana. Mówisz do siebie czy do Alfy?! -warknął i zrobił kolejny krok do przodu, licząc na to, że swą dominacją wymusi na niej zeznania.

-Nie jestem tak naiwna, jak Ci się wydaje. Niczego Ci nie powiem. Nie licz na cud -odparła tym razem nieco pewniejszym tonem.

-A więc giń!

Ryknął przeraźliwie i rzucił się na nią, odsłaniając ostre jak brzytwa kły. Chwycił ją zębiskami i odrzucił na bok z taką mocą, że pył znajdujący się na ziemi powędrował w górę. Przycisnął ciężką jak stal łapę do gardła, a drugą zaatakował, pozostawiając na jej głowie głęboki ślad po pazurach. Leżała bezwładnie na ziemi nie mając siły się bronić. Drapał, gryzł, a ona się temu nie opierała, wyjąc z bólu. Kątem oka widziała, jak jej pazury zanikają, a łapa się zmniejsza. Wilki konały w ludzkiej formie. To już definitywny koniec. Pomimo ogromnego cierpienia odeszła szczęśliwa, z myślą, że udało jej się uchronić watahę. 

Heritage: ForgottenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz