ROZDZIAŁ 11

38 7 1
                                    


*Komisariat policji Ravenwood*

Pomieszczenie było ciasne i słabo oświetlone, lecz mieściło trzy biurka, a za każdym z nich siedział policjant w beżowym uniformie. Wszystkie okna były pozamykane, powodując zaduch, jedyny powiew świeżego powietrza pochodził z otwieranych na okrągło drzwi prowadzących na korytarz. W tle co chwilę było słychać szelest papieru i dzwoniący nieustannie telefon. W całym komisariacie panowało zamieszanie, a mała ilość pracowników nie była w stanie zapanować nad panującym chaosem. Gwar nie pozwalał zebrać myśli, przez co kobieta siedząca przy jednym z biurek próbując wyjaśnić, co się jej przydarzyło, jąkała się niemiłosiernie.

-Proszę się uspokoić i na spokojnie jeszcze raz powiedzieć, co pani widziała -powiedział powoli funkcjonariusz, próbując uspokoić kobietę w średnim wieku.

-Wi...Wilk... Widziałam dużego wilka... Nieee... Był ogromny. Wskoczył mi na maskę!

-Rozumiem, jak mniemam, jechała pani przez las. Mam nadzieję, że wie Pani, że jest on naturalnym środowiskiem dzikich zwierząt i to normalne, że czasami pojawiają się na drogach? -Dalej próbował uspokoić rozdygotaną kobietę.

-Ale... Ale to nie był zwykły wilk, on był biały, śnieżnobiały... Dokładnie jak ta kartka papieru. -Kobieta chwyciła znajdujący się przed nią dokument trzęsącymi się dłońmi.

-Pani O...?

-Ophelia. -Przypomniała policjantowi.

-Pani Ophelio, znajdujemy się na południu, tu nie ma wilków polarnych. Czy na pewno dobrze pani pamięta? -oznajmił starszy mężczyzna, powoli zaczynając czuć irytację.

-Dobrze! Był ogromny, biały i te oczy... Były takie... Ludzkie. Patrzyły się na mnie...

-Wystarczy tego, proszę zabrać panią na test na obecność substancji psychoaktywnych. -Policjant wyraźnie tracąc cierpliwość, wstał i zaczepił kolegę przechodzącego właśnie obok niego.

-Nic nie brałam! Nie zmyślam! Na pewno był biały! -krzyczała kobieta, opuszczając gabinet w towarzystwie drugiego policjanta.

-Też go pani widziała!? Tego wilka!? -Jak na zawołanie, myśliwi oczekujący na ławce przed drzwiami wstali jednocześnie. Obaj policjanci stali w osłupieniu, spoglądając to na Rudą kobietę, to na pięciu kłusowników w zabłoconych butach.

*Rezydencja państwa Eufrat*

-Joe wrócił. To nieco komplikuje sprawę -rzekł Henry, podczas spotkania w salonie.

-To pewnie przez szarych. Uaktywnili się przez Kayleen. Ciężko nie oszaleć od tego zapachu. -Włączył się Joshua, puszczając oczko w stronę Kay.

-Josh, ile razy ci mówiłam, że jak masz powiedzieć coś głupiego, to lepiej się nie odzywaj? -Rachel była dzisiaj wyjątkowo poważna.

-Dokładnie. To nie jest czas i miejsce na żarty. -Nie spodziewała się, że te słowa wyjdą akurat z ust Nate'a. -Nie możemy się wychylać, ale musimy przyspieszyć trening Kayleen, a jak wiecie, to się nie łączy. Od dzisiaj nikt z was nie ma wstępu do lasu bez mojej zgody, to samo tyczy się przemian, musimy się pilnować.

Wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze wszystkimi i zatrzymał się na Kayleen.

-Skoro trening ci się podobał, dzisiaj przejdziemy do kolejnego. Po spotkaniu razem Zoe przejdźcie na tylny ogród.

-A co z patrolami? Nie możemy zostawić domu bez ochrony. -Rachel wstała oburzona.

-Jeżeli chodzi o tą kwestię, Parker, czy byłbyś w stanie skonstruować, coś, co wykryłoby zagrożenie? -Skierował wzrok w stronę krótko obciętego chłopaka.

Heritage: ForgottenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz