Kayleen wstała niechętnie z łóżka i zaczęła pociągać nosem, chodząc po swoim niewielkim pokoju. Wyraźnie czegoś szukała, gdy nie odkryła źródła nieprzyjemnego zapachu, zerknęła na zegarek. Dwadzieścia minut po drugiej. W głowie skarciła swój organizm, za budzenie się tak późno w nocy. Wróciła do łóżka, licząc, że uda jej się zasnąć. Przekręciła się kilka razy na bok i znowu wstała, sięgając po bluzę, wiszącą na ciemno drewnianym krześle.
Odór nie dawał jej spać. Wiedziała, że dopóki nie znajdzie miejsca, z którego się wydobywa, nie uśnie. Ubrała buty w czarno białą kartę i sięgnęła dłonią w stronę klamki. Powolnym ruchem pociągnęła ją w dół i popchnęła drzwi. Każdy jej krok był dokładnie zaplanowany, by nie wydobyć żadnego dźwięku. Znajdując się na korytarzu, równie wolnym ruchem zamknęła skrzydło i ruszyła tip topami przed siebie.
Szło jej sprawnie, ale najgorsze dopiero nadchodziło. Schody. Wyjątkowo głośno skrzypiały, wiedziała, że będzie musiała się napocić, żeby zejść w dół niezauważona. Zwolniła maksymalnie, zdjęła buty i delikatnie, krok za krokiem pokonywała kolejne szczeble. Patrzyła z bólem na swoje białe skarpetki, które z każdą zmianą pozycji robiły się czarne od spodu. Znajdując się u podnóża, założyła z powrotem trampki typu on slip i ruszyła na poszukiwania odrażającego zapachu.
Będąc na zewnątrz budynku prowadził, ją w kierunku parku. Niebo było dość mocno zachmurzone, co tylko zwiększało mrok na dworze. Przez szpary w ciemnych obłokach widać było okrągłą tarczę księżyca. W normalnych okolicznościach załączyłaby latarkę w telefonie, aby ułatwić poruszanie się w ciemności, jednak jej oczy w mgnieniu oka przyzwyczaiły się do nowych warunków.
Założyła kaptur na głowę i ruszyła przed siebie, co chwilę pociągając nosem. Co jakiś czas odwracała się za siebie, żeby sprawdzić, czy nikt jej nie śledzi. Czym dalej w głąb szła, tym zapach stawał się intensywniejszy. Doszła aż do przejścia oddzielającego park od gęstego lasu. Zerkając na tabliczkę kategorycznie zabraniającą poruszanie się po lesie o tej godzinie, przekroczyła granicę.
Dla odkrycia i zniwelowania tego paskudztwa była w stanie łamać wszelkie zakazy. Minęła altanę, w której jeszcze kilka godzin temu odbywało się spotkanie integracyjne, a nieprzyjemna woń ciągnęła ją dalej w głąb lasu. Była prawie pewna, że zapach się porusza i siedzi mu na ogonie. Nie możliwe było, że wyczuła go z tak daleka. Porównać mogła to z kąpielą w krowim łajnie. Jeszcze bardziej zaciekawił ją widok, jaki może spotkać na końcu. W głowie wyobraziła sobie Rachel ubrudzoną od stóp po głowę, co wywołało u niej uśmiech.
Przeskoczyła przez wąski dół z wodą, ciągle brnąc przed siebie. Nie zastanawiała się nad tym, że nie będzie wiedziała, jak wrócić do miejsca, z którego przyszła. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że jest w lesie całkiem sama i do tego sporo po północy. Zwolniła, dotykając drzewa, aby zapamiętać cokolwiek, co pozwoli jej wrócić. Czuła, że jest blisko, bo zapach stawał się nie do zniesienia.
Usłyszała szum wody, a chwilę później ujrzała strumyk z małym wodospadem. Przed nim znajdował się duży płaski kamień. Podchodząc bliżej, mogła stwierdzić, iż jest to jakiegoś rodzaju ołtarzyk. Jego zawartość nie napawała optymizmem.
Trzy martwe kruki, pokaźnej wielkości kieł, kilka rodzajów ziół, których nie znała oraz miseczka z bliżej nie określoną, żółtą, śmierdzącą mazią. Nie wiedząc czemu, powąchała ją i od razu tego pożałowała. Odkładając naczynie na miejsce, walczyła z nieprzyjemnym zapachem. Gdy niechcący wylała część zawartości na buty, zamarła.
Nie wiedziała, co bardziej ją przeraziło przenikliwe, głośne warczenie czy fakt, że za nią znajdowało się dzikie zwierzę. Zastawiała się, co skłoniło ją do odwrócenia się, odwaga czy głupota.
CZYTASZ
Heritage: Forgotten
WerewolfKayleen od zawsze była otoczona historiami o przeszłości swoich przodków, lecz ze względu na chorobę psychiczną babki, nigdy do końca nie brała tego na poważnie. Gdyby tylko wiedziała, że wybór college'u będzie zapalnikiem wielu problemów... Czy poz...