ROZDZIAŁ 4

50 10 15
                                    


Mimo że od dawna była pora lunchu, Kayleen nie czuła głodu. Siedziała w parku, ciesząc się samotnością. Potrzebowała kilku chwil dla siebie po wyczerpujących zajęciach angielskiego. Wszyscy w jej grupie dobrze się znali z poprzednich szkół. Jako nowa uczennica, dodatkowo spoza miasteczka, nie miała zbyt dużego wyboru osób do pracy w parach. Tak naprawdę, to w ogóle nie miała takiej możliwości. Zdana była na łaskę pierwszej lepszej duszyczki, która zechciałaby z nią współpracować.

Zoe była w parze z Rachel, co było dla niej oczywiste, nie liczyła na to, że z dnia na dzień zostawi swoją przyjaciółkę dla kogoś, kogo dopiero co poznała. Claire, bo tak nazywała się jej koleżanka z grupy, została do niej przydzielona tylko dlatego, że jej sąsiadka z pokoju obok zachorowała i musiała zostać u siebie.

Idąc przez korytarze, miała wrażenie, że wszyscy ją obserwują. Powinna do tego już dawno przywyknąć, lecz nie potrafiła tego zrobić. W starej szkole znali ją głównie dzięki Emmie, tu chciała się od niej całkowicie odciąć. Zastanawiała się, czy Zoe wygadała się z ich rozmowy i znają jej sekret, czy to przez incydent z Natem. Skrycie wolała, żeby była to druga opcja.

Musiała przejść na drugą stronę parku, aby znaleźć miejsce z dala od ludzi. Magia długiej przerwy spowodowała, że więcej uczniów postanowiło zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie to, że co chwile ktoś zatrzymywał się niedaleko, komentując pogodę.

Ławka, na której siedziała, była inna od reszty, stara, lekko skrzypiąca. Zdecydowanie nadawała się do renowacji, a najlepiej do całkowitej wymiany. Była w stanie przymknąć oko na jej stan, byleby tylko się nie rozpadła.

Drzewa zasiane przy alejach spełniały swoje zadanie, tworzyły półcień, a delikatny wietrzyk dawał ukojenie, przepuszczając co jakiś czas promienie słońca. W normalnych warunkach cieszyłaby się tym spokojem, ale nie teraz. Nie, teraz gdy w tyle głowy miała wspomnienia z wczorajszego, a raczej dzisiejszego wieczora. Delikatnie dotknęła opatrunku, licząc, że to się tak naprawdę nie wydarzyło. Oszukiwała samą siebie, ale jak to mówią, nadzieja matką głupich.

Wyciągnęła z torby czarny szkicownik i przekartkowała kilka stron, zatrzymując się na pustej. Sięgnęła do przedniej kieszeni torby po ołówek i zaczęła rysować. To, co przeżyła, było dla niej wystarczające do uwiecznienia na papierze. Wspomnienie nie należało do jednych z przyjemnych, ale dokumentowała wszystkie ważne dla niej wydarzenia z życia. W pół godziny zdążyła naszkicować warczącego, szarego wilka. Z jego oczu kipiała wściekłość.

Oglądając czarno biały rysunek przeszły ją ciarki, a na rękach pojawiła się gęsia skórka. Drugiemu drapieżnikowi poświęciła nieco mniej czasu, stał za nią, przez co nie mogła zapamiętać wielu szczegółów. Pod jego łapami narysowała siebie w postaci niewielkiej plamy kształtem przypominającej człowieka, by podkreślić nienaturalną wielkość wilków. Na rysunku panował mrok, drzewa oplatały postacie z każdej strony, łącząc korony nad ich głowami.

Kayleen usiadła na drewnianym niewygodnym krześle w górnej części sali wykładowej. Chwilę później dosiadła się do niej Zoe. Ku jej zdziwieniu, nie było z nią Rachel. Uśmiechnęła się do dziewczyny i sięgnęła ręką do czarnej torby. Przeszukiwała zeszyt po zeszycie, ale nie mogła go znaleźć. Nie mogła znaleźć swojego szkicownika. Ze stresu zaczęła wiercić się na krześle.

Nie chciała, żeby wpadł w niepowołane ręce. Wolała opowiedzieć o swojej przeszłości niż słuchać podkoloryzowanych plotek na swój temat. Każdy obrazek był opisany datą i miejscem zdarzenia, a sam szkicownik podpisany był jej imieniem. Znalazca szybko domyśliłby się, kto jest jego właścicielem. Prawie cała zawartość torby leżała przed nią na niewielkim wysuwanym stoliku. W środku samotny ołówek turlał się z boku na bok.

Heritage: ForgottenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz