Rozdział 7: Melissa

40 7 35
                                    

2/2

Zamknęłam drzwi od gabinetu komisarza. Momentalnie poczułam, jak zeszło ze mnie całe ciśnienie powstałe przez tego człowieka. Westchnęłam z ulgą, jednak od razu przypomniała o sobie migrena, która nie dawała mi spokoju od momentu, gdy obudziłam się rano na kanapie. Ruszyłam do swojego biurka.

Po wypiciu połowy butelki whisky nerwy mi opadły, jednak gdy procenty uleciały, wszystkie problemy wróciły jak bumerang. Do głowy wrócił moment, gdy na moment poczułam spokój. To się wydarzyło, zanim jeszcze dopiłam pierwszą szklankę alkoholu. Nie rozumiałam tego, ale zwalałam to na polepszające się samopoczucie spowodowane trunkiem. Ewentualnie zadziałało połączenie go z tytoniem.

Zajęłam miejsce przy stole, sięgnęłam do najniższej szuflady po prawej. Chwilę przebierałam w szafce, zanim do ręki trafiły leki przeciwbólowe. Od razu wzięłam tabletkę i popiłam ją końcówką zielonej herbaty, którą rzadko sobie robiłam. Nie smakowała mi, ale podejrzewałam, że zaserwowałam sobie kaca.

Ponownie odetchnęłam, a w głowie znów znalazła się sytuacja, gdy problemy na moment ode mnie odpłynęły. Nie rozumiałam dlaczego, ale miałam poczucie czyjejś obecności. Albą i Tigerem zajęła się sąsiadka, więc to nie one.

Nic nie rozumiem...

Podparłam czoło na dłoni. W tej samej chwili poczułam dłoń na ramieniu. Podniosłam wzrok, dzięki czemu ujrzałam Charliego.

Charlie, a właściwie Charles, Reevers. Kompletnie nie wygląda na swoje trzydzieści dziewięć lat. Na twarzy nadal brak zmarszczek. Jego włosy wpadały w kolor przygaszonego blondu z delikatnymi ciemniejszymi refleksami. Sama fryzura była krótka. Na twarzy niemal zawsze widniał uśmiech, usta posiadał średniej wielkości, nos prosty z nieco dłuższą końcówką. Zielone tęczówki okalała długa firanka rzęs. Brwi wyginały się ładny łuk. Kwadratową szczękę, bardziej zaokrągloną brodę i minimalnie wklęśnięte policzki obrastał dwudniowy zarost.

Miał na sobie białą koszulkę na krótki rękaw, którą w jakiejś części zakrywała jeansowa kurtka. Nogi okrywały jeansy o ton ciemniejsze niż wierzchnie ubranie. Stopy ukrywały adidasy.

Mężczyzna sięgnął do mojego biurka. Na blacie położył mój kubek wypełniony brązowawą substancją, a ja od razu zrozumiałam, że Charlie zrobił mi kawę. Dokładnie taką, jaką lubiłam. Z kapką mleka i trzema łyżeczkami cukru. Uniosłam kąciku ust i na niego zerknęłam, gdy oparł się o stolik.

— Dziękuję.

Pokręcił głową, dając mi do zrozumienia, że nie mam mu za co dziękować. Martwił się o wszystkich wokół i każdemu pomagał, jak tylko umiał. Taki właśnie był. Do mnie w szczególności wyciągał pomocną dłoń. Cóż, nie dziwiłam się jakoś bardzo. Kochaliśmy się nawzajem.

— Co powiedział komisarz? — spytał.

Głos Charliego należał do tych niższych, ale przyjemnie się go słyszało. Zwłaszcza gdy występowała u niego ta chrypka, którą dało się zauważyć podczas śmiechu. Tej jednej ekspresji towarzyszyła najczęściej.

Wzięłam głębszy wdech, sięgnęłam po kubek we wzór szachownicy.

— Cóż, było ciekawie — zaczęłam. — Jak komisarz się dowiedział, że żadna z ran na ciele denata nie spowodowała jego śmierci i zmarł na zawał, to musiałam sobie naprawdę mocno wbić paznokcie w dłonie, żeby nie zacząć się śmiać.

Charlie parsknął.

— Jego mina była po prostu bezcenna.

— Cóż, jakby na to nie patrzeć, teraz ta sprawa podchodzi pod napad i zbezczeszczenie zwłok. Dostanie to pewnie ktoś z...

LightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz