JJ POVS:
- Możemy porozmawiać? - spytała mnie Liz.
- O czym? - próbowałem udawać głupka. Dobrze pamiętałem co jej wczoraj w nocy powiedziałem.
- Przecież wiesz - westchnęła.
Unikałem jej wzroku tak bardzo jak tylko umiałem, jednak nie było to takie łatwe jak się zdawało. Te niebieskie oczy prześladowały mnie na każdym kroku. Nie dało się ich pozbyć tak jak ich właścicielki.
- Jedziemy - oznajmiła Kiara.
Odetchnąłem z ulgą bo nie miałem teraz ochoty rozmawiać z Harries o jej wyjeździe. Nie chciałem by tak po prostu zniknęła bo to by wyglądało tak, jakbym nigdy nie poznał tej dziewczyny. Znaliśmy się tak może z tydzień góra ale ona i tak zdawała się dla mnie w jakimś stopniu ważna.
Jednak nie mogłem tak zwyczajnie powiedzieć, że nie może wyjechać. Po pierwsze zabrzmiał bym jak idiota, a po drugie to za dużo nam pomogła - a szczególnie mnie - dlatego teraz była nasza kolej na odwdzięczenie się. Dlaczego wszystko na świecie musiało być sprawiedliwe?
- Pogadamy po powrocie - rzuciłem szybko i skierowałem się do samochodu.
Jechaliśmy sprzedać złoto co jednocześnie mnie cieszyło - bo mogłem zapłacić tymi pieniędzmi za zniszczoną przeze mnie i Pope'a łódź Toppera - ale też wręcz przeciwnie bo musiałem pogadać z Liz o jej wyjeździe. Na szczęście udało nam się wypalić znaczek ze złota co w jakimś stopniu mnie uspokajało bo byłem pewien, że teraz wszystko co zrobiliśmy nie pójdzie na marne.
Przez całą drogę mało rozmawialiśmy. Wszyscy byliśmy zbyt zajęci myśleniem co będzie po tym jak zarobimy już kasę. Po tylu latach w końcu mogłem powiedzieć, iż ciężka praca się opłaca. No bo jednak znalezienie złota do najłatwiejszych nie należało.
Gdy dojechaliśmy, jako pierwszy wysiadłem a samochodu łapiąc za torbę ze złotem. Rozpiąłem ją i zajrzałem do środka by upewnić się czy na pewno wszystko jest tak jak zaplanowaliśmy.
- Dobra robota doktorze Frankenstein - powiedziałem zaglądając do torby.
- Sam byś lepiej nie umiał - zarzekała się Kiara.
- Umiałbym, miałem zajęcia ze spawania - ogłosiłem wyciągając sztabkę.
- Hej, wyluzuj - mówił John B.
Liz chyba mnie ignorowała bo zamiast na mnie, patrzyła na każdego innego. Nawet na Pope'a, którego z tego co pamiętam nie lubiła. Dziwiłem się, że mnie lubi bo zawsze to jego wszyscy woleli a ja byłem ten gorszy.
- Łatwo ci mówić, to nie ty musisz to spylić - uznałem poprawiając torbę. - Tak w ogóle to dlaczego ja t robię?
- Bo najlepiej z nas ściemniasz - oznajmił czarnoskóry pchając mnie w stronę wejścia do budynku.
- Liz też całkiem nieźle kłamie - dodałem próbując się wymigać.
- Mnie w to nie mieszaj.
Szedłem zirytowany, że musiało paść na mnie bo księżniczka nie mogła zniszczyć swojej reputacji w królestwie. Podobało mi się to przezwisko, lecz kojarzyło mi się z tym chujem, z którym nie dawno się kłóciła. A on do moich ulubieńców na pewno nie należał i wolałbym o nim nie myśleć. Ale księżniczka to całkiem spoko określenie.
- Dzień dobry - przywitałem się z kasjerką. Kontynuowałem dopiero gdy zwróciła na mnie uwagę - widz, że skupujecie złoto.
- Tak jest na szyldzie - odparła patrząc na mnie.
CZYTASZ
Pogue Forever ||
FanfictionElizabeth Harries od zawsze należała do bogolek. Nigdy nie czuła się jedną z nich, lecz nigdy nie sądziła by mogła pasować do płotek. Rodzina i przyjaciele zawsze wmawiali jej, że płotki to okrutne, nie miłe i aroganckie osoby. Dopiero gdy ich pozna...