Rozdział szósty: Pierwszy raz

374 19 21
                                    

hej, long time no see!

mam nadzieję, że mimo wszystko czekaliście na nowy rozdział :)

miłego czytania, a my widzimy się, jak zwykle, na dole :3

#aooswatt

***

Margarett

Minęło kilka dni, a ja nadal nie potrafiłam wrócić do zwykłej, szarej codzienności. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będę w stanie do niej wrócić. To co się wydarzyło, odcisnęło piętno nie tylko na mnie i mojej psychice, ale także na wszystkich wokół.

Pani Davies była dla mnie jak nadopiekuńcza niania. Tylko ona z grona nauczycielskiego wiedziała o tym, co mnie spotkało. Nie oceniała mnie, nie karała ciszą. Wspierała mnie.

Jeśli chodzi o Daphne, to naprawdę się przejęła. Wspierała mnie, nie pozwalała moim własnym myślom mnie zniszczyć. Bo choć byłam krucha i w środku czułam się jak śmierć, ona była przy mnie, a ja byłam jej za to niesamowicie wdzięczna. W życiu nie spodziewałabym się, że w miejscu, jakim jest nowa uczelnia, spotkam kogoś tak życzliwego. Kogoś tak prawdziwego w swojej dobroci. Nigdy nawet nie marzyłam o takiej przyjaciółce.

Gdy chodziłam do liceum, miałam wiele koleżanek. Zawierałam wiele znajomości, ale o żadnej osobie z tego grona nie mogłam powiedzieć, że była mi przyjacielem. Ponieważ przyjaźń to coś więcej. To więcej niż słowa. Czasem to chwile razem spędzone w ciszy. To więcej niż gesty. Czasem to ten jeden uśmiech, który rozpala światełko nadziei w twoim sercu. To coś o wiele więcej niż obietnice. To szczerość, lojalność i prawda, nawet jeśli Cię ona zrani. Czasem lepiej usłyszeć kilka gorzkich słów od przyjaciela, niż fałszywe pochwały od wroga.

Jeśli chodzi o związki, byłam zdania, że lepiej mi w samotności. Że mogę żyć bez miłości. Zbyt wiele razy sparzyłam się na uczuciu, które było cholernie silne, lecz zazwyczaj nieodwzajemnione. Można powiedzieć, że w pewnym momencie swojego życia zamknęłam się na miłości. Byłam przyszyta niewidzialną nicią do swoich starych przekonana, aż do momentu, gdy pojawił się ktoś, kto rozerwał ten szew. Więc choć nie pragnęłam wchodzić w żadne związki, czasem dochodziło do mnie, że tak bardzo bliska osoba, która pragnęłaby mojego szczęścia i spokoju, byłaby dla mnie idealna. Byłaby jak łyk porannej kawy po nieprzespanej nocy albo pierwszy promyk słońca przedzierający się przez ciemne burzowe chmury po gęstej ulewie.

Leżałam na swoim łóżku, mierzwiąc w palcach naprzemiennie kosmyk jasnych, jak śnieg i ciemnych jak smoła, włosów. I wtedy naszła mnie pewna myśl. Byłam połączeniem dwóch skrajności. Dobra i zła. Woli walki i upadku. Łączyła się we mnie wrażliwość i obojętność. Samotność, a zarazem chęć dzielenia z kimś wspólnych chwil. Byłam mieszanką tego, co ludzie uważali za moją osobę i tego, kim byłam naprawdę. A prawdziwą mnie znała zaledwie garść ludzi na tej planecie. Przykładem była moja kuzynka. Lizzy. Była moim jedynym oparciem podczas nastoletnich, szkolnych lat. Była, dopóki moja matka nie zabroniła jej się ze mną kontaktować. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Przepadła, Jak kamień w wodę.

W akademii nie miałam kogoś takiego. Musiałam grać. Ukrywać się. Udawać kogoś, kim nie jestem. Jedynie Daphne udało się do mnie dotrzeć. Przed nią otwierałam się z każdym dniem odrobinę bardziej. Pokazywałam jej swoją prawdziwą twarz, w środku nadal truchlejąc przed własnymi lękami.

Art of our souls Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz