Rozdział dwudziesty piąty: Rozgrzeszenie

126 10 12
                                    

#aooswatt

***

Raven

Zrobiłem parę kroków w jej stronę. Milczałem, czując, jak zżerają mnie wrzuty sumienia. Gdy spojrzała na mnie swoimi pięknymi, lecz zaszklonymi oczami. zrozumiałem, jak bardzo ją zawiodłem.

Dziewczyna wstała i podeszła do mnie. Nieoczekiwanie wyciągnęła ramiona w moją stronę i objęła mnie mocno w pasie. Początkowo nie odwzajemniłem jej gestu, zbyt mocno pogrążony we własnych myślach.

- Ty jebany idioto, co ty sobie myślałeś? - wykrzyknęła, nadal mnie tuląc.

Nadal jej nie objąłem, a już po chwili czułem chłód. Odsunęła się o krok.

- Co się stało? Wytłumacz mi, bo naprawdę próbuję zrozumieć twoje zachowanie... - załkała. - Ale nie potrafię.

Otworzyłem usta, by dać jej odpowiedź, lecz sam nie wiedziałem, od czego zacząć, więc spowrotem je zamknąłem. Podszedłem do okna balkonowego i uchyliłem je. Odpaliłem papierosa, ponownie czując, że zawodzę. Bo jestem tchórzem, który boi się wyznać jej całą prawdę. Bałem się, że dowiadując się prawdy, dziewczyna mnie znienawidzi.

- Powiedz coś, do cholery! - znów krzyknęła. - Odchodziłam od zmysłów. Najpierw dowiaduję się, że się z kimś bijesz, a później znikasz i nie ma z tobą kontaktu. Nie masz pojęcia, jakie myśli przychodziły mi do głowy. A gdy wracasz, milczysz. Jak widać, nie jestem warta nawet twoich wyjaśnień... - ostatnie zdanie wypowiedziała cicho, wpatrując się we mnie z ostatkami nadziei w oczach.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mimo, że wiedziałem, że jest warta wszystkiego i chciałem wyznać jej to wszystko, co trzymałem w sobie przez lata, nie mogłem. Coś mnie powstrzymywało.

Łzy spłynęły po policzkach Margarett, a widząc zero reakcji z mojej strony, zrezygnowała z dalszej walki. Odwróciła się z chęcią wyjścia z pomieszczenia.

- To boli, tak cholernie boli - wypowiedziałem cicho, czując w środku cholerne rozczarowanie sobą samym.

Słysząc mnie, przystanęła w drzwiach.

- Wiem, że cię zawiodłem, że robię to cały czas. Naprawdę chciałbym opowiedzieć ci o wszystkim, co mnie trapi i sprawia, że czuję tą cholerną pustkę. Chciałbym, ale się boję.

- Czego się boisz?

- Boje się, że cię stracę... - dziewczyna nie odpowiadała. - Że mnie znienawidzisz - dodałem szeptem.

Meg spojrzała na mnie, tym razem ze zrozumieniem.

- Nie mogłabym cię nienawidzić, Raven. Za bardzo cię kocham. Wiem, że nie zawsze byłam dla ciebie, kiedy mnie potrzebowałeś i przepraszam za to. Ale nigdy nie myśl. że nie możesz przy mnie być sobą, że boisz się przede mną otworzyć.

Każde jej słowo trafiało w moje serce, a może i nawet głębiej. W duszę. Bo słowa mają niezwykłą moc. Mogą budować, a zarazem niszczyć. Chwalić, a równocześnie krzywdzić. A my, ludzie, nie zważamy na to, co wypada nam z ust. Pozostajemy nieświadomi. Ślepi na to, jak wielką krzywdę, bądź radość, może przynieść komuś zdanie, które do niego skierujemy. Komplement i wulgaryzm mają tą samą moc. Trafiają w człowieka w tym samym stopniu, lecz czasem to obelga dotyka nas bardziej, niż pochwała.

- Raven - jej głos zdawał się być na wyciągnięcie ręki. Zamrugałem kilkukrotnie, a potem ją ujrzałem. Stała tuż przede mną. - Zawsze cię wysłucham i nigdy nie ocenię. - chwyciła w dłonie moje policzki, bym nie uciekał od niej wzrokiem. - Jestem tu dla ciebie i nigdzie się nie wybieram - dodała, ściszając ton, niczym mama pocieszająca swoje płaczące dziecko.

Art of our souls Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz