Rozdział siódmy: Ona była tego warta

337 17 29
                                    

#aooswatt

hej! życzę miłego czytania! widzimy się na dole :)

***

Raven

Nienamacalne uczucie tętniło mi w żyłach. Coś, czego nie potrafiłem opisać, rozlewało się po całym moim ciele. Może to ból policzka po zadanym przez nią ciosie, a może coś o wiele potężniejszego.

Spędzanie z nią czasu było wyjątkowe. Mogłaby mnie bić, mogłaby śpiewać mi do ucha jej ulubione piosenki, opowiadać o trendach z tik toka, czy też o tym, że nie wie, jaki kolor paznokci ma wybrać. Mogłaby też milczeć. Bo z nią nawet chwila spędzona w ciszy była niezwykła. Nie wiem kiedy to właśnie czas spędzony w towarzystwie Margarett Morgan stał się moim absolutnie ulubionym czasem w środku dnia. I może właśnie dlatego tak często coś rwało mnie do kontaktu z nią.

Była piękna, lecz to nie uroda dziewczyny do niej przyciągała. Czymś, co abosrbowalo całą moja uwagę był jej charakter. Jej upór, jej hardość. Tajemniczość, którą w sobie chowała. Jej cięty język. Kilkoma słowami rzuconymi w moim kierunku, sprawiła, że oszalałem. Że nie potrafię spojrzeć na żadną inną kobietę. Inne mnie nie obchodzą. Tak, jakby tylko moja Morgan istniała na świecie.

To dla niej walczyłem. Nie ukazywałem bólu, cierpienia, czy winy, które czułem każdego dnia. Dla niej nie pozwalałem, by żadna z trudnych emocji zrobiła ze mnie wraka człowieka. Bo miałem nadzieję. I mogą nazywać mnie głupcem, gdyż mawia się, że nadzieja jest ich matką. Ja jednak chwytałem się jej każdego pieprzonego poranka, gdy wahałem się, czy aby na pewno mam wystarczająco sił, by wstać z łóżka. Dla nie byłem gotów dokonać czynów niemożliwych do dokonania.

Ktoś mógłby stwierdzić, że to miłość. Ja miałem świadomość, że to nie była ona. Ponieważ miłość jest najpotężniejszą z sil, a ja w głębi duszy byłem słaby. Zbyt słaby, by przegrać, jednocześnie zbierając w sobie siły na lepsze jutro. Wola walki zrodziła się wtedy, gdy po raz pierwszy ją ujrzałem. To nie miłość od pierwszego wejrzenia, ani też przelotne zauroczenie. Ja byłem pewien. Byłem pewien tego, że los nie bez powodu postawił ją na mojej drodze. Nie bez powodu pojawiła się właśnie wtedy. To co czułem do Margarett Morgan było uczuciem silnym i wartym każdego wyrzeczenia.

Chciałem zamknąć przeszłość solidną kłódką, aby stać się lepsza wersja siebie.

Chciałem być lepszy.

Dla niej.

Bo było warto.

Ona była tego warta.

Zbliżała się dwunasta. Mój dyżur w podziemiach. Za każdym razem gdy schodziłem w dół tych schodów, po tym jak otwarłem bramę dzielącą piekło od reszty szkoły, wspomnienia wracały. Kilka dni spędzone w ciasnej celi bez dostępu do światła powracały niczym bumerang.

– Swoim czynem zasłużyłeś na karę, synu. To cię wzmocni. Już nie będziesz słaby. Przemyślisz swoje zachowanie w ciszy. Staniesz się silniejszy, bo świadomość, że od ciebie zależy twoje życie, sprawi, że pozwolisz sobie na rzeczy, o których nie śmiałeś myśleć. Będziesz jednym z nas.

Jednym z nas. Potworem. Bo właśnie to chciał ze mnie zrobić. Bezdusznego człowieka bez kręgosłupa moralnego i empatii. Miałem stać się jego małą kopią, która byłaby mu posłuszna, a wraz z osiągnięciem pełnoletności, równało się to z przejęciem władzy w akademii.

Art of our souls Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz